Tom Hendrix najbardziej lubi, kiedy do atrakcji, nad którą pracował przez lata, przyjeżdża jakiś murarz. Gość zwykle zagaja, jak fachowiec fachowca: „To zdradź mi, ilu miałeś pomocników?” Blisko 90-letni Amerykanin aż się prostuje: „Wykorzystałem trzy ciężarówki, 22 taczki, 3 700 par rękawic, trzy psy i jednego starca”.

Potem patrzą w ciszy na kamienny mur, ciągnący się przez 1,25 mili (blisko 2 km) wokół lasów za domem Toma. Wysoki na ponad 180 cm, w całości zbudowany z ustawionych jeden na drugim kamieni. Bez jakiejkolwiek zaprawy. Hendrix zwoził je wszystkie z pobliskiej rzeki Tennessee. Wszystko po to, żeby upamiętnić kobietę, której nigdy w życiu nie widział na oczy.

Ale słyszał o niej od dziecka. Przewijała się w opowieściach babci, obok bajkowego królika, który stracił swój ogon i innych legendarnych stworzeń. Była młodziutką Indianką z plemienia Euchee, mieszkającego nad brzegami rzeki, zwanej Singing River. Pewnego dnia musiała, podobnie jak wszyscy krewni, wynieść się do Oklahomy, jakieś 600 mil na zachód. Tak zadecydował prezydent USA Andrew Jackson i nikt nie zamierzał mu się sprzeciwiać. 

Na miejscu okazało się jednak, że dziewczyna nie potrafi się odnaleźć na obcej ziemi, gdzie nie było ani jednego strumienia, nad brzegiem którego mogłaby przesiadywać. Ruszyła więc z powrotem, kierując się jedynie położeniem słońca. Droga zajęła jej blisko pięć lat. 

Władze jej nie szukały, uznały, że zginęła w drodze. W dokumentach zachował się po niej tylko jeden ślad: „Kobieta z Alabamy, 18 lat, numer 59, zmarła”. Bo w istocie, indiańska dziewczyna nie była tylko postacią z opowieści dla dzieci. Nazywała się Te-lah-nay i była pra pra prababcią Toma. 

Młody chłopak od początku, gdy dowiedział się o krewnej, marzył tylko o tym, aby jakoś upamiętnić tę jej długoletnią wędrówkę. Ale musiały minąć lata, żeby wreszcie wpadł na pomysł, jak ma to zrobić. Pomogła znajoma Indianka, która stwierdziła krótko: „Wszyscy na tej Ziemi przeminiemy. Tylko kamienie zostaną. Uhonoruj prababcie kamieniami” – wspomina BBC. 

Tom Hendrix jeździł po budulec do Singing River (rzeka Tennessee). Przez 35 lat. W tym czasie zwiózł ich ponad 27 mln funtów, czyli jakieś 12 mln kilogramów. Żona się śmiała, ale życzliwie („Żarty sobie stroisz? Chcesz to robić do końca życia? Więc zabieraj się do roboty, chłopaku!” – donosi nytimes.com), starszy syn szybko pogodził się z tym, że mur zostanie mu zapisany w testamencie. 

Całkiem niedawno samotny budowniczy uznał wreszcie, że mur (zwany oficjalnie Wichahpi Commemorative Stone Wall) jest gotowy. Nie pisał o nim do gazet, nie ogłaszał się w radio, a i tak wkrótce zaczęli do niego przyjeżdżać ludzie z całego świata: rodzina z Finlandii, Aborygeni z Australii, Maorysi z Nowej Zelandii, nawet tybetańscy mnisi.