Południe Maroka pachnie rozgrzanym piaskiem i miętą. W gęstym od słońca powietrzu słychać berberyjskie pieśni, dyskretny szmer biżuterii rozwieszonej na przydrożnych straganach oraz pobrzękiwanie metalowych czajniczków, w których serwuje się słodką do bólu herbatę. Oddzielona pasmem Wysokiego Atlasu południowa część kraju to fantastyczne krajobrazy – groźne wąwozy, oazy palmowe, ciągnące się po horyzont doliny róż i kazby, ufortyfikowane wioski, wyglądające z daleka jak gliniane zamki. Te miejsca zna niemal każdy, nawet jeśli nigdy nie był w Maroku. Wszystkie przecież zagrały w najsłynniejszych filmach świata.   

Warzazatz, filmowa stolica kraju, leży zaledwie kilka godzin drogi na południe od Marrakeszu. Rozklekotane autobusy pędzą nad przepastnymi urwiskami, tak, że ma się czasami wrażenie, jakby niemal leciało się ponad dolinami. I rzeczywiście, najpiękniejszy widok rozpościera się z powietrza. Z Marrakeszu regularnie kursują samoloty na niewielkie lotnisko w Warzazatz, gdzie zbudowano trzy wytwórnie filmów. Najmłodsza z nich, CLA, została otwarta w 2005 roku osobiście przez Mohammada VI, króla Maroka, najstarsza, Atlas Film Corporations Studios, ma już charakter muzeum i można ją zwiedzać przez cały rok. Tutaj stąpa się po tym samym rozgrzanym piasku, po którym wcześniej chodzili Oliver Stone, Martin Scorsese, Ridley Scottt, Sean Connery, Russel Crowe...

Wymieniać można godzinami. Niemal każdy kamień w pobliżu Warzazatzu jest gwiazdą kina. Zagraniczni producenci kręcą w Maroku od 20 do 30 filmów rocznie. Jak na ironię jednak, najsławniejsza produkcja kojarząca się z tym krajem, czyli „Casablanca”, wcale nie powstała w Afryce. Wyprodukowano ją w amerykańskich studiach, natomiast już dziejący się w Tybecie „Kundun” powstał jak najbardziej w wytwórniach Warzazatu. W filmie zagrało ponad dwa tysiące statystów. Martin Scorsese kazał wszystkich ściągnąć z Tybetu, zaś buddyjski klasztor, a właściwie jego fasada, stoi do dzisiaj na terenie studiów Atlas Cinema. I jest niewątpliwą atrakcją dla zwiedzających. 

Pierwszym, który odkrył potencjał okolic Warzazatu, był David Lean. Na początku lat 60. XX wieku nakręcił tu „Lawrence'a z Arabii”. Wkrótce Maroko zaczęło przeżywać prawdziwe oblężenie ekip filmowych z całego świata. Afrykański krajobraz, w zależności od potrzeb, grał Himalaje, azjatyckie pustynie lub egipskie wioski. Zachwycały bajkowe pejzaże, magiczne góry, mieniące się w ciągu dnia wszystkimi kolorami złota oraz błękitu, piaszczyste połacie bez horyzontu i przede wszystkim gliniane fortyfikacje. Zamki-wioski, malutkie z dwoma, bądź czterema wieżami i te gigantyczne, rozłożone na wzgórzach, zlepione z kilkuset domostw, ozdobione dużymi, geometrycznymi wzorami.

Najpiękniejsza z nich i równocześnie najsławniejsza to Ait Benhaddou. Wpisana na Listę Światowego Dziedzictwa Kulturalnego i Przyrodniczego UNESCO, jest ciągle zamieszkana. Wąskie uliczki, labirynty schodów i przejść, ciemnie zaułki, izby bez okien i żyjący tu od wieków Berberowie, to wszystko razem tworzy nierealną atmosferę. Ale swoją sławę Ait Benhaddou zawdzięcza nie tylko wyjątkowej architekturze. Prawdziwy rozgłos przyniosły jej kręcone tu filmy, przede wszystkim „Gladiator”. To tutaj generał Maximus, czyli Russel Crowe, stoczył śmiertelny pojedynek w specjalnie w tym celu zbudowanym przez filmowców colosseum. Ait Benhaddou zagrało rzymską prowincję Zucchabar i uczciwie trzeba przyznać, że kazba wygląda tak, jakby wtedy właśnie zatrzymał się w niej czas.  

Fot.: Joanna Lamparska, Źródło: Wyprawy Marzeń

Noc z Russelem Crowe

Mahmed Atkhiss, zabójczo przystojny Berber w błękitnym turbanie prowadzi w Ait Benhaddou coś w rodzaju pustynnej agroturystyki. Każdy może u niego spróbować życia w surowych warunkach berberyjskiego domu. Nocleg w pozbawionych okien, lub oświetlanych jedynie niewielkimi otworami pomieszczeniach kosztuje 100 dirhamów, czyli około 10 euro. W tej cenie mieści się również śniadanie i tradycyjna kolacja. Do wyboru jest kuskus, zupa i tadżin, najpopularniejsze danie w Maroku. Dodatkowo Mahmed chętnie opowiada o swoim spotkaniu z Russelem Crowe na planie „Gladiatora”. Podobnie bowiem jak wszyscy mieszkańcy wioski, statystuje w wielkich produkcjach.

- Czasem to trochę dezorganizuje życie – śmieje się Kamal Yacoubi, przyjaciel Mahmeda – Ludzie odrywają się od pracy na roli, żeby grać w filmie. Ale to dobrze płatne zajęcie.  

O ile Mahmed „kumpluje” się z Russelem, Kamal wystąpił tuż przy Gerardzie Depardieu w „Asterixie i Obelixie”. Aktywnie uczestniczył też w produkcji „Aleksandra Wielkiego”. Marokański krajobraz zagrał tam pola bitwy pod Gaugamelą w Persji. Filmy kręcone w dolinie kazb można zresztą wymieniać godzinami:. „Człowiek, który mógł być królem”, „Klejnot Nilu”, „Asterix i Obelix”, „Pod osłoną nieba”, „Królestwo niebieskie”, „Helikopter w ogniu”, „Kleopatra”. Orson Wells wykorzystał tutejsze plenery podczas pracy nad „Sodomą i Gomorą”, a dla potrzeb „Jezusa z Nazaretu” przebudowano nawet dolną część wsi.

Wnętrza sklepików z pamiątkami i glinianych mieszkań zdobią więc fotosy aktorów i zdjęcia z planów. Ait Benhaddou to jedno z najpiękniejszych miejsc na świecie. Gliniany labirynt opiera się o brzeg rzeki, z samego szczytu wzgórza turyści podziwiają wspaniałe zachody słońca. Trudno określić dokładnie wiek kazby, istniała prawdopodobnie już na początku XVI wieku. Kontrolowała tutejsze szlaki handlowe, karawany w jedną stronę wiozły sól, w drugą wracały ze złotem. Sprytni Berberowie usiłują nawet sprzedawać bilety wstępu do Ait Benhaddou. Ale tak naprawdę wejść może tu każdy. Oczywiście bezpłatnie. 

Fot.: Joanna Lamparska, Źródło: Wyprawy Marzeń

Fałszywe sfinksy

W okolicy kolejne kazby. W Tamdagh Włosi kręcą akurat baśń. Kazba Amerhil, oprócz tego, że grała w kilku filmach, została również uwieczniona na banknocie 50-dirhamowym. Jest czymś w rodzaju skansenu. Jego właściciel, Ssadikin Azis, jest mistrzem w nalewaniu herbaty z czajniczka. Potrafi lejąc ją z wysokości kilkudziesięciu centymetrów trafić dokładnie do szklanki. Z lubością pokazuje też ulubioną sztuczkę: obraca do góry nogami naczynko z płynem, herbata jednak się nie wylewa. Jak to robi? Cóż, tego opisać się nie da, to po prostu trzeba zobaczyć...

Ale  jak pić w takim upale, to tylko nad basenem. I to najlepiej filmowym. W tym celu trzeba jednak odwiedzić Atlas Cinema Corporation Studios, 5 km od centrum Warzaztzu.  Już samo wejście do wytwórni-muzeum robi ogromne wrażenie. Wśród pustkowia wyrasta nieoczekiwanie długi mur ozdobiony egipskimi kolosami. To tutaj chyba jedyna solidna rzecz. Dekoracje do filmów powinny mieć ostrzeżenie: możesz patrzeć, ale lepiej nie dotykaj!  Uderzając mocniej palcem w rzeźbę z Alei Sfinksów – zagrała we francuskiej wersji „Kleopatry’ - robi się w niej dziurę, a oparcie się o antyczną kolumnę może spowodować zawalenie się całej świątyni. Wioska z filmu o Mojżeszu wydaje się tak krucha, że nie powinna przetrwać tygodnia, a co dopiero wiekowe zawieruchy! Również samolot Michaela Douglasa z „Klejnotu Nilu” nie robi zbytniego wrażenia. Tym bardziej, że... nigdy nie latał. Wizyta w Atlas Cinema Corporatotion Studio kończy się w luksusowym patio z basenem, który gra na ogół w filmach o rozpasanych milionerach. 

Na szczęście powiew wielkiej kinematografii można poczuć gdzie indziej. W samym Warzazazt stoi przepiękna kazba Tofolutoute. Niegdyś rezydencja rodu Glawich, w latach 60. ubiegłego wieku została zamieniona na hotel dla ekipy kręcącej „Lawrence'a z Arabii”. Potem budowla popadła w zapomnienie, aż do czasu, gdy kilka lat temu urządzono tu restaurację, z której tarasu rozpościera się zapierający dech widok na okolicę. 

Podnóże Atlasu to po prostu naturalna scenografia. Różane pola zostały stworzone do baśni, a skaliste urwiska to miejsce w sam raz dla rycerzy pustyni, wojowników, władców i gladiatorów. Tu każdy turysta gra w filmie.