Dopiąłem swego! Pakowałem się i ruszałem w podróż po kraju Dalajlamów, gdzie buddyzm spotkał się z niezwykłą, szamanistyczną religią bon, w której dominowały różnorakie bóstwa i demony, by razem z nią stworzyć bajeczny świat owiany tajemnicą i legendami.

Tybet - mniszki buddyjskie w Himalajach | Fot.: Tomasz Bonek, Źródło: Wyprawy Marzeń

Chciałem w końcu poznać kulturę, religię i niesamowite miejsca, o których nasłuchałem się będąc w Nepalu, gdzie na każdym kroku spotkać można zdjęcia, albo malowane obrazy przedstawiające Pałac Potala, dawną siedzibę Dalajlamy. Wyprawę zaplanowałem na wrzesień, bo w Himalajach jest wówczas najlepsza widoczność, a temperatura bardzo przyzwoita - na wyżynie Tybetańskiej sięga nawet ponad 20 stopni Celsjusza. Nie było to jednak takie proste, jak mi się wydawało... Pieniądze na samolot nie wystarczyły.

Do Tybetu nie można wjechać ot tak sobie. Od przeszło 60 lat okupują go Chiny, zamykając dość często tę część świata dla obcokrajowców, zawsze wtedy, gdy na nowo wybuchają tu nastroje niepodległościowe. W 2011 roku Dach Świata odizolowano dwukrotnie, ostatni raz prawie na 1,5 miesiąca, do końca lipca. Mimo że miałem już wizę chińską w paszporcie i specjalne rządowe pozwolenie zezwalające na podróż do Tybetu, do ostatnich chwil nie wiedziałem więc, czy uda mi się do niego dotrzeć.

Pociąg

Najpierw poleciałem do Hong Kongu, później do Pekinu (zobaczyć zakazane miasto i wielki mur), następnie do Xi'an (by przyjrzeć się słynnej terakotowej armii) i liczyłem, że w tym czasie nic w Tybecie się nie wydarzy. Gdyby jednak miało być inaczej, planowałem zostać w Państwie Środka, by poznać także inne miejsca.

W końcu stałem na dworcu kolejowym w środkowych Chinach, za chwilę miałem wsiąść do pociągu i najwyżej położoną linią kolejową na świecie, w – bagatela - 36 godzin dostać się do Lhasy, tybetańskiej stolicy. W olbrzymiej hali tłoczyło się jakieś dwa tysiące osób, z czego najwyżej 15 stanowili Europejczycy. Chińczycy ściskali w rękach bilety w różne strony kraju, obcokrajowcy tylko do Tybetu. Perony były zamknięte.

Klasztor Sera w Tybecie | Fot.: Tomasz Bonek, Źródło: Wyprawy Marzeń

45 minut przed planowanym odjazdem zawrzało. Grupa policjantów zaczęła nerwowo zaganiać tłum do wyjścia numer 3, niczym stado owiec w górach, sprytnie oddzielając przy tym obcokrajowców od reszty. Trafiliśmy do wydzielonej parawanami części dworca, szczelnie odizolowanej, gdzie zostaliśmy poddani drobiazgowej kontroli dokumentów. Na peron wpuszczono tylko tych, którzy mieli pozwolenia na wjazd do Tybetu, w pociągu kazano grzecznie zająć przypisane miejsca, odebrano kupione bilety i przykazano nie zamieniać z nikim przedziałów.

Sterroryzowany siedziałem w czteroosobowym przedziale sypialnym z dwoma pogodnymi Chińczykami i przyjacielem z Polski. Po mocy wrażeń nie pozostawało nic innego, jak tylko się napić. Wyciągnąłem więc butelkę miejscowej berbeluchy z ryżu (5 zł za 0,5l – nabyta w sklepiku na dworcu), rozlałem do plastikowych kubeczków i razem z towarzyszami – Chińczykami wznieśliśmy toast za miłą podróż. Pociąg ruszył, a ja padłem jak kawka.

Wizje

Obudził mnie potworny ból głowy. Wydawało mi się, że rozsadzi mi czaszkę. Był na tyle silny, że wywoływał torsje. Nie mogłem swobodnie oddychać. W przedziale pojawił się buddyjski mnich, który zwracał się do mnie po imieniu i przekonywał, że muszę z pałacu Potala wziąć kamień i zabrać go do Polski, by mnie chronił. Za nim do przedziału weszła moja mama z herbatą z mlekiem i masłem jaka.

Mama, w pociągu? Z tybetańską herbatą? O co tu chodzi... – pomyślałem...

Powoli zacząłem uświadamiać sobie, że coś ze mną jest nie tak. Kiedy poczułem, że coś ciepłego cieknie mi z nosa, a na chusteczce zobaczyłem krew, na chwilę otrzeźwiałem i odzyskałem poczucie rzeczywistości. To były objawy choroby wysokościowej.

Pałac Potala w Lhasie to dawna siedziba dalajlamów | Źródło: Wyprawy Marzeń

Spojrzałem na zegarek, wyposażony w wysokościomierz i barometr. Znajdowaliśmy się na wysokości 5 tys. m nad poziomem morza, a ciśnienie wynosiło 450 hPa.

Pierwszy odcinek kolei transhimalajskiej (Golmud – Lhasa) ukończono w lipcu 2006 r. Ciągle trwa budowa trasy między stolicą Tybetu a Kathmandu w Nepalu – ma być oddana w roku 2015. Inwestycja kosztowała przeszło 4 mld dolarów i tworzyło ją 20 tys. robotników z całych Chin. Na najwyżej położonych odcinkach pracowali w maskach tlenowych, w temperaturze – 30 stopni Celsjusza.

Linia biegnie przez przełęcz Tanggula na wysokości 5072 m n.p.m., a na jej trasie znajduje się najwyżej położony na świecie tunel kolejowy (4905 m n.p.m.), który ma długość 1338 m. Całość ma 1895 km, z czego 550 km znajduje się w strefie wiecznej zmarzliny, a prawie 80 proc. torów położonych jest na wysokości przekraczającej 4 tys. m n.p.m..

Jezioro Nam Tso w Tybecie | Fot.: Tomasz Bonek

- Właśnie... Robotnicy pracowali w maskach tlenowych – przypomniałem sobie. – W butle z tlenem powinien być zaopatrzony także wagon pociągu.

I rzeczywiście, w każdym przedziale znajdowała się instalacja tlenowa, z której można było skorzystać. Odblokowałem zawór i odetchnąłem z ulgą. Po kilkunastu minutach inhalacji zrobiło mi się lepiej. Pomogły też tabletki – Diuramid, wieziony z Polski, który stosuje się m.in. w zapobieganiu chorobie wysokościowej. Należy go zacząć zażywać 48 godzin przed wjazdem na wysokość powyżej 3 tys. m n.p.m. Nigdy więcej nie zlekceważę zaleceń lekarskich.

Lhasa

Po wyczerpującej podróży, nareszcie dotarłem do Lhasy. Na pięknym dworcu kolejowym, dokąd przyjeżdżają trzy pociągi dziennie, znów powitał nas sztab wojska, policji i kolejarzy. Nigdzie indziej okupacja Chińska nie jest tak bardzo widoczna, jak tu. To najświętsze i największe miasto w Tybecie, a właściwie stolica Tybetańskiego Regionu Autonomicznego, zamieszkiwana przez prawie 130 tys. osób, z czego ponad 75 proc. stanowią Chińczycy.

Tybetańskie himalaje | Fot.: Tomasz Bonek, Źródło: Wyprawy Marzeń

Chińczycy od lat kolonizuję Tybet, wydając miliony dolarów na inwestycje oraz przyznając nawet dwuletnie zwolnienia z podatków tym, którzy się tu przeniosą z tzw. Chin Właściwych.

Ale Tybetańczycy nie poddają się i walczą o wolność swojego kraju. Co kilka miesięcy wybuchają tu niepodległościowe zamieszki, tak jak w 2008 r. kiedy w 49 rocznicę stłumienia powstania antychińskiego na ulice tybetańskich miast wyszły dziesiątki tysięcy Tybetańczyków, którzy wraz z częścią mnichów niszczyli wszystko, co chińskie. Zginęło wówczas kilkaset osób. Według relacji tybetańskiego rządu emigracyjnego (zagranicznych dziennikarzy usunięto z kraju na długie miesiące), kilka tysięcy demonstrantów wtrącono do więzień, gdzie wielu z nich zmarło podczas tortur. Rzecznik chińskiego ministerstwa spraw zagranicznych określił zajścia ukartowywanym spiskiem kliki Dalajlamy.

- Chiny są winne czegoś w rodzaju ludobójstwa kulturowego. W Tybecie nie ma wolności religijnej. Domaganie się choć trochę więcej wolności grozi oskarżeniem o separatyzm – odparł atak XIV Dalajlama.

Chińską dominację widać w Lhasie na każdym kroku. Każdy klasztor, świątynia czy Pałac Potala (siedzibę Dalajlamów) oplata sztab wojska i policji, system kamer oraz siatka mnichów-agentów, którzy odpowiedzialni są za bezpieczeństwo. Ulice patrolowane są przez całą dobę przez mundurowych, którzy rodowitych mieszkańców traktują jak obywateli drugiej kategorii. Turyści też nie mają tu łatwo - poza Lhasą nie mogą poruszać się publicznymi środkami transportu lecz tylko wynajętym autem, z przewodnikiem licencjonowanym przez chiński rząd.

Ulice tybetańskiej Lhasy | Fot.: Tomasz Bonek, Źródło: Wyprawy Marzeń

Chińczycy zmienili jednak front. W czasach rewolucji kulturalnej zainicjowanej w 1966 r. przez Mao Zedonga niszczyli wszystko, co związane było z religią, palili klasztory, wysadzali święte posągi Buddów, mordowali mnichów. Teraz inwestują w religię. Odbudowują świątynie, restaurują kilkusetletnie obrazy, tworzą muzea, pozwalają na swobodne praktykowanie buddyzmu. W ten sposób tworzą sobie żywą, okrutną, atrakcję turystyczną, do której wysyłają – niczym do Disneylandu - uczniów z całych Chin oraz, coraz częściej, wpuszczają także turystów z Zachodu. Tybetańczycy jednak, jako silny i dumny naród, z głęboko zakorzenioną tożsamości, tylko z pozoru się temu poddają, a raczej pokornie wykorzystują sytuację, by odbudować jedną z najpiękniejszych kultur świata, którą przez długie lata chciano wyeliminować.

Tybet zaczyna więc znów zachwycać kolorami, klasztory odzyskują swój blask, w świątyniach odprawiane są pudże, a święte miejsca zdobią modlitewne chorągiewki.