Miasto aniołów, wielkie miasto, wieczny klejnot, niezdobywalne miasto boga Indry, wspaniała stolica świata, wspomagana przez dziewięć pięknych skarbów, miasto szczęśliwe, obfitujące w ogromny pałac królewski, który przypomina niebiańskie miejsce, gdzie rządzi zreinkarnowany bóg, miasto dane przez Indrę, zbudowane przez Wisznu. Tak brzmi pełna, oficjalna nazwa Bangkoku, najbardziej erotycznego miasta świata.

No i jak tu nie zachcieć zobaczyć takiego miasta... W Bangkoku zatrzymałem się w drodze do Kambodży. Na podziwianie tej metropolii mieliśmy trzy dni. Na bajkowy pałac królewski poświęciliśmy jeden z nich. W pozostałe oglądaliśmy najważniejsze świątynie, pływaliśmy łodziami po już nielicznych kanałach, które kiedyś stanowiły główne arterie Bangkoku, smakowaliśmy ulicznej kuchni. Ale najciekawsze działo się wieczorami...

- Hay, sexy man – wołał ktoś co chwilę na ulicach dzielnicy Patpong w Bangkoku, gdzie znajduje się przeszło tysiąc różnych klubów, barów, dyskotek, restauracji, w których turystom oferuje się rozmaite ciała. Jak zresztą w całej Tajlandii, a w szczególności w turystycznych miejscowościach nad Oceanem Indyjskim. Wśród nich najpopularniejsza jest Pattaya, która jeszcze trzydzieści lat temu była małą wioską rybacką. Dziś to wielki kombinat, który rocznie odwiedza kilka milionów przybyszów z Europy i Stanów Zjednoczonych, skuszonych gwarantowaną pogodą, ciągle niskimi cenami, wszechobecną erotyką oraz atrakcyjnymi ofertami klinik specjalizujących się w operacjach plastycznych, wszczepianiu implantów stomatologicznych i zmianie płci.

O Tajlandii mówi się coraz częściej Translandia. 

Nielegalna prostytucja na masową skalę

Przemysł erotyczny wziął się, jak i w innych krajach Azji, z biedy. Młode dziewczyny skuszone chęcią zarobienia sporych pieniędzy ciągną do miasta. Wystarczy, że któraś z koleżanek z wioski wyjedzie na chwilę do Pattayi, wróci w nowych ciuchach, telefonem komórkowym i paroma dolarami, by inne poszły w jej ślady. I choć prostytucja w Tajlandii jest nielegalna, to władze dają na nią ciche przyzwolenie. Domów publicznych oficjalnie nie ma. W barach, klubach go-go są półnagie tancerki i tancerze.

Stawki za dodatkowe usługi negocjuje się z nimi indywidualnie, a właściciele lokalu jedynie wynajmują pokoje swoim pracownikom. Oczywiście, to tylko fikcja na potrzeby dostosowania do obowiązującego prawa. Panie tańczą przy rurach i strzelają piłeczkami pingpongowymi z waginy – to najpopularniejszy numer w Tajlandii – za pieniądze właściciela klubu, a później dorabiają indywidualnie do stałej pensji, odprowadzając przy tym sowity haracz.

Podobnie działają niezliczone salony masażu, które pod przykrywką zabiegów SPA oferują sex.

Translandia czyli spotkanie z laydyboys

Erotyczne usługi oferują też coraz częściej transwestyci. Jak grzyby po deszczu mnożą się więc kluby, w których zatrudniani są mężczyźni po zmianie płci. Często są to piękne kobiety, które tylko niski głos zdradza, że urodziły się chłopcami.

Profesjonalizm chirurgów maskuje nawet jabłka Adama, masywne dłonie, wąskie biodra. Ale uwaga! Niektóre nie przyznają się, że przeszły taką serię zabiegów. Sexbiznes sprzyja też przestępczości, a przede wszystkim różnego rodzaju wyłudzeniom.

Zdarza się, że ktoś kusi turystę tanią rozrywką, często całonocną, połączoną z konsumpcją alkoholu i narkotyków wprost z młodego ciała. Po usłudze żąda się bajońskich sum, a w razie odmowy zapłaty grozi się utratą życia, bądź – w najlepszym przypadku – poturbowaniem. Problemem jest też AIDS i choroby weneryczne.

Świadomość zagrożeń jest wśród prostytutek coraz większa, ale i tak przegrywa z chęcią szybkiego zarobienia dość sporych pieniędzy. Noc z nastolatką można tu spędzić już za 20 dolarów.

Erotyka to nie wszystko

Ale Tajlandia ma do zaoferowanie wiele, wiele więcej. Wspaniałe zabytki, nobliwą kulturę, ciekawą muzykę oraz wspaniałą kuchnię, opartą na bogactwie smaków. Jedzenie jest tu chyba najwspanialsze na świecie. Mangostyny, smocze i wężowe owoce, cuchnące duriany, dwadzieścia rodzajów bananów, ananasy, mango, soczyste arbuzy. Zielone i czerwone curry, kokosowe zupy i bogactwo owoców morza – wszystko to na ostro, bardzo ostro! Mnóstwo uliczny kuchni kusi zapachami, piękne Tajki zapraszają do stylizowanych na czasy kolonialne restauracji.

A obok tego wszystkiego przepiękne, kolorowe, zabytki: figury smoków i demonów, posągi Buddy, złote stupy i pagody. W samym Bangkoku trzeba koniecznie zobaczyć Wielki Pałac. To właściwie kompleks przepięknych budynków, które powstawały od XVIII wieku i były oficjalną siedzibą monarchów tajskich. Wśród nich najokazalsza jest Wat Phra Kaew – świątynia Szmaragdowego Buddy.

W Bangkoku trzeba też wybrać się łodzią w podróż w przeszłość po kanałach Thonburi, by poczuć, jak jeszcze sto lat temu wyglądała stolica Tajlandii. W sobotę i niedzielę warto zrobić zakupy na targu Chatuchak, gdzie na kilku tysiącach straganów sprzedaje się dosłownie wszystko.

Codziennie można natomiast zobaczyć w Chinatown wielki posąg Buddy odlany z ponad 4 ton szczerego złota. A potem udać się na Khao San Thanon, ulicę w centrum stolicy, zamykaną dla ruchu samochodowego o godzinie 18, przy której leje się strumieniami piwo, gotowane są przysmaki Azji, a w niezliczonych klubach go-go rozgrzewane są ciała. Taka właśnie jest baśniowa Tajlandia.