Włoska Capri nie radzi sobie z liczbą turystów. – Jest ryzyko, że może eksplodować. Nie można zmieścić półtora litra wody w litrowej butelce – przekonuje dość obrazowo burmistrz Giovanni De Martino, cytowany przez telegraph.co.uk. – Zapraszamy turystów, ale dwa miliony rocznie to trochę za dużo.

W szczycie sezonu letniego na wyspę wchodzącą w skład archipelagu Wysp Kampańskich przyjeżdża dziennie nawet 15 tysięcy osób. 

Flickr/CC BY 2.0/lhourahane | Źródło: Flickr

I chociaż już dziesięć lat temu władze wprowadziły regulacje dotyczące ruchu turystycznych promów i wodolotów, polegające na tym, że między przybiciem do portu kolejnych jednostek musi minąć 10 minut, praktycznie nikt tego nie przestrzega. – Prosiliśmy firmy, by zmodyfikowały grafik, jednak jak na razie nie doczekaliśmy się reakcji – zauważa polityk. 

„Ostatnio w ciągu zaledwie ośmiu minut zacumowały trzy wielkie łodzie, przywożąc w sumie 800 turystów. Ci wszyscy ludzie stoją później w ogromnych kolejkach do autobusów, taksówek i kolejki linowo-terenowej, które mają ich wywieźć z portu do miasta Capri” – donosi brytyjski portal.

W samym mieście nie jest jednak lepiej. Przybysze gromadzą się w wąskich uliczkach i na placach tłumami. 80 procent z nich przyjeżdża na wyspę tylko na jeden dzień, nie ma więc ochoty na to, by udać się w głąb i zwiedzić inne atrakcje. Burmistrz chce zachęcać ich, by zostawali na Capri choć na jedną noc. Dzięki temu będą mieli więcej czasu na przemieszczenie się w inne rejony. Na razie jednak nie wiadomo, czy turyści będą chętni, by to zrobić. 

Tłum na Placu św. Marka w Wenecji, fot. Flickr/mararie/CC BY-SA 2.0 | Źródło: Flickr
Pixabay/Alois_Wonaschuetz/public domain | Źródło: Pixabay

Giovanni De Martino zaczął się konsultować w tej sprawie między innymi z władzami Wenecji, która z powodu najazdu turystów i powodowanych przez nich zniszczeń jest nawet zagrożona wpisaniem przez UNESCO na listę zabytków, znajdujących się w niebezpieczeństwie. „Dotąd kategoria ta zarezerwowana była głównie dla miejscowości dotkniętych działaniami wojennymi lub położonych w krajach Trzeciego Świata” – zauważa news.com.au. W ubiegły tydzień wenecjanie zorganizowali kolejny już protest, w którym domagali się ograniczenia liczby turystów, których nazywali najeźdźcami, uniemożliwiającymi prowadzenie normalnego życia w mieście. 

Włochy stały się ostatnio popularnym celem wakacyjnych wypraw. Przede wszystkim związane jest to ze wzrostem zagrożenia atakami terrorystycznymi w innych, dotąd chętnie wybieranych krajach, takich jak Egipt czy Tunezja. Groźba zamachów odstrasza też wielu turystów od Anglii, Francji czy Niemiec. Tymczasem na Półwyspie Apenińskim ryzyko krwawego ataku wydaje się minimalne. Turystyka więc kwitnie. „Szacuje się, że w całych Włoszech w tym roku wynajętych zostanie ponad 400 milionów łóżek hotelowych” – donosi telegraph.co.uk. 

Jednak turystyczny boom urasta do głównego problemu wielu rejonów, nie tylko włoskich. Uskarżają się na niego kraje na całym świecie, między innymi chorwacki Dubrownik, grecki Santoryn, czy tajlandzkie wyspy Koh Khai. Kilka miesięcy temu media obiegła wiadomość, że w tym roku liczba podróżnych siedem razy przekroczy liczbę rodzimych mieszkańców Islandii! – Niekontrolowana turystyka ma negatywny wpływ na środowisko – alarmuje profesor Gunnar Þór Jóhannesson z tamtejszego uniwersytetu, cytowany przez australijski portal. – Jeśli więc tego rodzaju wyprawy nie będą właściwie planowane i przeprowadzane, wkrótce będziemy świadkami zniszczeń wielu atrakcji przyrodniczych. 

Flickr/whatleydude/CC BY 2.0 | Źródło: Flickr
Pixabay/tpsdave/public domain | Źródło: Pixabay