Chłopak wspinał się po skałach z rodzicami na pustyni w Nowym Meksyku. Chciał przetestować nowe walkie-talkie, odbiegł więc od rodziny, potykając się na nierównej ziemi. Nagle upadł, twarzą niemal uderzając o wystającą z piachu, potężną dolną szczękę. Podniósł głowę i nieco wyżej zobaczył górny jej fragment…

Wtedy jeszcze młody Jude Sparks nie miał pojęcia, że odkrył czaszkę stegomastodona, czyli wymarłego zwierzęcia przypominającego dzisiejsze słonie, które żyło w tym rejonie niemal 1,2 miliona lat temu.  

Chłopak był przekonany, że trafił na resztki dinozaura lub… krowy. Wraz z rodzicami zrobił zdjęcia znalezisku, a w domu zaczął szukać po sieci informacji, do jakiego gatunku mogły należeć kości. Niczego jednak nie był w stanie sam wydedukować. Rodzina skontaktowała się więc z paleontologiem z New Mexico State University, Peterem Houde. Ten od razu wiedział, że ma do czynienia z wyjątkowym znaleziskiem.

NMSU photo by Andres Leighton | Źródło: Materiały prasowe

- To może być dopiero druga kompletna czaszka tego zwierzęcia, znaleziona w Nowym Meksyku – ekscytował się, cytowany przez ibtimes.co.uk. Zazwyczaj bowiem naukowcy trafiali na kości znajdujące się w fatalnym stanie, pokruszone na drobne części. 

Czaszka jest bowiem, jak stwierdził sam naukowiec, zwodnicza. Wygląda bowiem masywnie (cała waży nawet blisko tonę, a sama jej szczęka - około 54 kilogramów), ale w rzeczywistości jest krucha i delikatna, jak skorupka jajka. Nic dziwnego – kości jej górnej części są cienkie, a między nimi znajdowało się powietrze, dzięki czemu zwierzę mogło nosić na karku tak potężną konstrukcję. 

Szkielet innego osobnika, fot. Wikipedia/WolfmanSF/public domain | Źródło: Wikipedia

Z tego też powodu wykopaliska takich części powinny być wykonywane powoli i bardzo ostrożnie. W przeciwnym razie czaszki od razu kruszą się na kawałki. Kiedy więc naukowiec dowiedział się o odkryciu Sparksa, pojechał w to miejsce z jego rodziną i szczelnie otulił szczątki piaskiem. Nie chciał, by uległy zniszczeniu przy silniejszej wichurze czy deszczu. 

Dopiero kilka miesięcy później, po zorganizowaniu ekipy do pracy, pieniędzy i stosownych pozwoleń, Peter Houde wrócił w to miejsce. – Jesteśmy szalenie wdzięczni rodzinie chłopca, że skontaktowała się z nami. Gdyby tego nie zrobiła, tylko usiłowała wykopać kości samodzielnie, mogłaby je zniszczyć. Naprawdę, do tego rodzaju znalezisk trzeba się zabierać umiejętnie i ostrożnie – przekonywał naukowiec, cytowany przez nytimes.com.