Kaśka, jak na kota aktorki przystało, lubiła teatr. Codziennie odprowadzała swoją panią do pracy i godzinami czekała, aż skończy się próba lub przedstawienie. Gdy artystka grywała nieco dalej od domu, na scenie przy ulicy Jagiellońskiej, kocica opuszczała ją w połowie drogi i błąkała się godzinami po Plantach.

Tylko raz, czekając w teatralnym budynku, straciła cierpliwość. Bezceremonialnie wdrapała się na kameralną scenę Starego Teatru, gdy Anna Dymna grała w „Wiśniowym sadzie” i zamiauczała donośnie. Ale to był dopiero początek jej dokazywania w teatrze.

Był wieczór, Dymna akurat szykowała się do występu w „Nocy listopadowej”. Nagle telefon – bratowa znalazła Kaśkę, która zawieruszyła się gdzieś kilka miesięcy wcześniej. Kocica jest w ciąży. Bardzo zaawansowanej. - Biegnę do garderobianej - Pani Broniu, zaraz przyjdzie tu bratowa z kotem, proszę się nimi zaopiekować, a ja tymczasem na scenę – wspomina aktorka w rozmowie z Janem Strzałką, opublikowanej w książce „O psach, kotach i aniołach”. – Pani Bronia wybiegła przed teatr i wróciła z krzykiem: Jezus Maria, dawajcie ligninę, bo jedno już się urodziło!

Trzy kocięta udało się oddać bardzo szybko. Czwartego zwierzaka – podstępem. – Gdy podrósł, wybrałam się do Jana Pawła Gawlika, ówczesnego dyrektora Starego Teatru, z zagadką: jeśli coś się rodzi w teatrze, czyją jest własnością? Moją! – niewiele myśląc, odpowiedział Gawlik. – No to ma pan kota! Niezbyt go to rozbawiło - opowiada artystka.