Dziennie pokonuje kilkadziesiąt kilometrów. Wyrusza koło godziny 11. czasu lokalnego, o 19. musi się zatrzymać, rozstawić namiot i skontaktować się z Bazą Antarktyczną ALE (Antarctic Logistics & Expeditions). Takie są procedury. W grudniu udaje się jej wynegocjować w Bazie, by maszerować nieco dłużej. 

Warunki wciąż się zmieniają. „Czasem nigdy niezachodzące słońce, świeci niemiłosiernie i pomimo minus 20 C. roztapia śnieg, który z twardego i śliskiego staje się ciężki i miękki, zupełnie bez poślizgu” – wspomina na Samotnienabiegun.pl. – „Zdarzają się także długie godziny kompletnego „whiteout”  – białej ciemności. Wtedy świat dookoła jest pozbawiony cieni, konturów i kontrastów. Ale i w takich warunkach trzeba iść naprzód”.

Innym razem – cisza. Wiatr nie wieje, przed nią ciągnie się tylko „lodowa pustynia”, skąpana w słońcu. Małgorzata Wojtaczka nie wie wtedy nawet, czy idzie po płaskim, czy się wspina, bo gdy za sobą zostawia Góry Ellswortha, nie ma już punktu odniesienia.