Siedziałem w długiej, kolorowej łodzi, która płynęła przez kanał wypełniony błotem koloru kawy z mlekiem. Sternik co chwilę musiał podnosić silnik, by śruba nie zahaczała o dno. Utrzymanie takiej pozycji nie było łatwe i co parę metrów rozchodził się przeraźliwy ryk, stukot i mechaniczne kaszlnięcia, a wokół mnie rozbryzgiwała się breja mułu. Kończyła się pora sucha, najpóźniej za cztery tygodnie miał nadejść monsun, wywracający co roku ten krajobraz do góry nogami.

Miejscami kanał miał teraz zaledwie 50 cm głębokości i przypominał bardziej ściek, niż wodną arterię, co nie przeszkadzało jednak łodziom przeciskać się jedna obok drugiej, w czterech rzędach i w obu kierunkach. Nic więc dziwnego, że sporo miejscowych, zamiast męczyć się na łódkach, ściągało buty, wiązało je ze sobą sznurówkami, wieszało na szyjach, brało pod pachę pakunki... Dziarskim krokiem całe zastępy brodziły w kierunku jeziora.

Fot.: Tomasz Bonek, Źródło: Wyprawy Marzeń

Tam, na mieliznach, przycumowane były pierwsze domy. Dalej, gdzie było trochę głębiej, pływały: szkoła, urząd, ogród, dwa chlewy i wielka restauracja. Za nimi na falach kołysała się cała wieś, złożona z kilkudziesięciu błękitnych domów zorganizowanych na łodziach. A za nią następne i jeszcze kolejne. Ustawione jedna przy drugiej, w rzędzie, sięgały horyzontu. Wydawało się, że ten ciąg nie ma końca. Byłem w pływającej wiosce Chong Kneas na jeziorze Tonle Sap w Kambodży. Jeziorze, które pozwoliło wyrosnąć cywilizacji khmerskiej, gdzie życie dziś niewiele różni się od tego przed wieków.

Tonle Sap to również nazwa rzeki, która jest dopływem Mekongu

Kiedy w tybetańskich Himalajach, gdzie znajdują się jej źródła, po zimie zaczynają topnieć śniegi, ta rzeka płynąca w porze suchej dość leniwie, zmienia się w rwący żywioł. Potem nadchodzą monsuny i tropikalne ulewy.

Jezioro Tonle Sap | Fot.: Tomasz Bonek, Źródło: Wyprawy Marzeń

Mekong rozlewa się po dolinach, występuje z brzegów, pędzi do ujścia w Wietnamie, niszcząc po drodze co się da. W Kambodży jest jednak wielkim odnowicielem życia. Jego wezbrane wody są tak silne, że potrafią zmienić biegi swoich dopływów, w tym także Tonle Sap. Ta od maja do listopada płynie więc niby niezgodnie ze swoją naturą, w odwrotnym kierunku, zasilając jezioro o tej samej nazwie wodami bogatymi w faunę i florę, pełnymi życiodajnych składników.

Zjawisko to jest zupełnie naturalne, spotykamy je nawet w Polsce podczas powodzi i określamy - dość niefortunnie - jako cofka. Jezioro wypełnia się wówczas rybami, których żyje tu ponad 300 gatunków. Powiększa swoją powierzchnię ponad trzykrotnie - z trzech do dziesięciu tysięcy kilometrów kwadratowych. W listopadzie bieg rzeki się zmienia i do kwietnia włącznie płynie ona z jeziora do Mekongu.

Codzienna wyprawa do szkoły w pływającej wiosce | Fot.: Tomasz Bonek, Źródło: Wyprawy Marzeń

Wokół Tonle Sap mieszkają ponad 3 miliony osób - obywateli Kambodży, Wietnamczyków, Chińczyków i Tajów. 90 procent z nich utrzymuje się z rybołówstwa i rolnictwa, dostarczając prawie połowę wszystkich ryb spożywanych w Kambodży. Nic dziwnego, bo szacuje się, że na jednym kilometrze kwadratowym w szczytowym okresie może znajdować się nawet 10 ton ryb. Można je łowić na potrzeby komercyjne tylko w porze suchej.

W mokrych miesiącach roku, kiedy trwa tarło i wylęg, mieszkańcy okolicy mogą łowić tylko na swoje potrzeby. Pilnują tego specjalne urzędy, też pływające.

Wąż

Siedziałem sobie w pływającym barze i popijałem piwo o nazwie Angkor. Rithy, właściciel przybytku krzątał się między barem a stolikami, co chwilę wskazując palcem na wodę, by pokazać, że właśnie płynie coś ciekawego. - Look, my friend. Ice!

W Kambodży pozostało jeszcze około dwóch milionów min. Ich ofiarami często padają dzieci | Fot.: Tomasz Bonek, Źródło: Wyprawy Marzeń

Fakt, dwóch Khmerów wiozło małą łupiną dość spore bloki lodowe. Na innej płynęły dziewczynki w szkolnych mundurkach, a obok, tuż przy brzegu, ktoś zarzucał sieć.

Nagle zdrętwiałem. Spokojnie fotografowałem to, co działo się na wodzie, a on podszedł mnie z boku i zasyczał. Mniej - więcej trzy metry ode mnie wił się żywy, gruby, do przesady prawdziwy, syczący wąż. Niewielu rzeczy się boję, ale gady nie są moimi ulubionymi zwierzętami.

Fot.: Tomasz Bonek, Źródło: Wyprawy Marzeń

Kiedy patrzyliśmy na siebie, kątem oka spostrzegłem, że za moim nowym towarzyszem pojawił się kolejny, wyglądający jak brat bliźniak, a za nim jeszcze dwa, równie urocze osobniki. Zastanawiałem się, czy wiać - zresztą nie wiedziałem dokąd, bo przecież siedziałem w restauracji na środku jeziora - czy też siedzieć nieruchomo i udawać, że nic się nie dzieje. Trwało to dobrą minutę, która wydawała mi się wiecznością i gdy już prawie podjąłem decyzję, że jednak wskoczę na upatrzoną, przycumowaną łódkę, przyszło wybawienie. Jakiś mały berbeć, wzrostu - na oko - metr dziesięć, ze stoickim spokojem podszedł do gadów, jednego zarzucił sobie na szyję, drugiego wziął na ręce, zbliżył się do mnie i z rozbrajającym uśmiechem powiedział: - Photo? One dollar...

W pływających wioskach dzieci zamiast psów mają węże | Fot.: Tomasz Bonek, Źródło: Wyprawy Marzeń

Nie miałem wyjścia. Wyciągnąłem z kieszeni drobne - zawsze mam trochę pieniędzy na podobne okazje, albo przypadkowe zakupy, w różnych częściach garderoby, by nie wyciągać całego portfela. Dałem one dollar chłopakowi i zrobiłem kilka zdjęć. I wpadłem, jak śliwka w kompot. Jak spod ziemi wokół mnie pojawiły się inne dzieci z wężami. Kilkoro szarpało mnie za rękaw krzycząc rozpaczliwie:

- Photo, mister! One dollar! Nie wiadomo skąd, do restauracji przypłynęły łodzie z całymi rodzinami. Matka z dwójką dzieci, próbująca wcisnąć mi banany i rambutany. Obok trzy inne łupiny, sterowane przez kobiety, z których dzieci próbowały mi sprzedać owoce. Chłopiec bez ręki, pływający w aluminiowej balii, proszący o pieniądze. Dwóch kolejnych, z małymi krokodylami wystawianymi do fotografowania.

Zaledwie przez 30 sekund rozdałem wszystkie drobne pieniądze, jakie miałem przy sobie. Kiedy pokazałem puste kieszenie, rozległ się przeraźliwy płacz i krzyk rozpaczy tych, dla których nie wystarczyło gotówki. Wtedy, po prostu, uciekłem do środka. Schowałem się w sklepie, za stosami łyżek i naczyń zrobionych ręcznie z łupin kokosa i przypomniałem sobie, że piękna Kambodża to jeden z najbiedniejszych krajów świata. Jedna trzecia mieszkających tu ludzi musi przeżyć za jednego dolara dziennie. Lata wojen, masowe mordy z rąk współbraci w czasach Czerwonych Khmerów, ofiary min, których - jak się szacuje - jeszcze dwa miliony leży w lasach i na polach.

Chłopiec z wężem w Chong Kneas | Fot.: Tomasz Bonek, Źródło: Wyprawy Marzeń

Przerażająca bieda wymusza szerzącą się prostytucję. Szokujące jest to, że w Kambodży nadal kwitną w najlepsze handel dziećmi oraz pedofilia i niewiele pomagają w walce z nimi heroiczne wysiłki rodzimych, a także zagranicznych organizacji. Podszedł do mnie Rithy, właściciel restauracji.

- Nie dziw się tym dzieciakom. Dobrze, że zarabiają tylko tak... Wielu z nich straciło rodziców. Te zwierzęta, które ci pokazują, są często ich najlepszymi przyjaciółmi i jedyną nadzieję, że następnego dnia będą mieć co jeść. Na naszym jeziorze najlepiej bowiem zarabia wąż!

Rodzina z Chong Kneas | Fot.: Tomasz Bonek, Źródło: Wyprawy Marzeń