Zatrzymałem się w Xi’an, dawnej stolicy chińskiej, gdzie rozpoczynał się Jedwabny Szlak. Miasto istnieje od ponad 3 tys. lat, było siedzibą aż 13 dynastii, zachowało się w nim wiele zabytków i trzeba je po prostu zobaczyć podczas podróży po Państwie Środka. Jechałem z Pekinu do Tybetu i w głowie miałem przede wszystkim buddyjskie mantry, klasztory, szamanizm, Himalaje i chińską okupację. Nie mogłem się doczekać, kiedy wysiądę z pociągu w Lhasie, wskoczę do jeepa i zacznę poznawać Dach Świata. Na Chiny patrzyłem więc krytycznie.

Wielki Mur mnie rozczarował, Pekin okazał się betonową pustynią, irytowałem się, kiedy po raz kolejny musiałem przeciskać się na ulicy wśród milionów ludzi, a smog znów utrudniał oddychanie. Kuchnia chińska zdecydowanie bardziej smakowała mi w Polsce, no i zaczął padać deszcz.

Wieża bębna w Xi'an | Fot.: Tomasz Bonek, Źródło: Wyprawy Marzeń

Po nocy spędzonej w podrzędnym hotelu, gdzie w sąsiednim pokoju wycieczka z Szanghaju zrobiła sobie całonocną imprezę, jechałem obejrzeć słynną Terakotową Armię cesarza Qin Shi, zakopaną około 210 r. p.n.e., kilkadziesiąt kilometrów od miast i 1,5 km od jego grobu znajdującego się pod górą Li.

Tysiące żywych, tysiące w grobie

Terakotowa armia | Fot.: Tomasz Bonek, Źródło: Wyprawy Marzeń

Kilka tysięcy ludzi tłoczyło się przed wejściem. Może co szósty był obcokrajowcem. Taka liczba nie jest czymś nadzwyczajnym - rocznie przyjeżdża tu ponad 2 mln turystów, co jest motorem napędzającym gospodarkę całego regionu. Wszyscy podekscytowani, niecierpliwi, pędzący na złamanie karku w kierunku wielkich hal przykrywających doły.

Pędziłem i ja. Siłą rozpędu, popychany przez ciekawskich Chińczyków, którzy moim zdaniem cierpieli na ADHD.

Kiedy w końcu udało mi się wejść do środka, ukazał mi się ósmy cud starożytnego świata. W największym z czterech dołów (230 m długości i 62 m szerokości) stało sześć tysięcy żołnierzy z wypalonej gliny, naturalnych rozmiarów, każdy o innych rysach twarzy wyrażających zastygłe emocje.

Wow… O my God! – zachwycał się prawie każdy obcokrajowiec. Chińczycy, których było oczywiście najwięcej, też przecierali oczy ze zdumienia i przepychali się między sobą, by stanąć jak najbliżej żołnierzy. W wielkim dole przykrytym halą stało równo, w rzędzie, 6 tys. chłopa z wypalonej gliny. Każdy naturalnej wielkości, każdy jak żywy, każdy inny. Od ponad 2 tys. lat strzegą pierwszego cesarza Chin i jego grobowych skarbów, prawdopodobnie wspanialszych niż te należące do egipskich faraonów.

Jakiś Anglik wrzeszczał: - O shit, o shit! Niemiec mamrotał pod nosem: - To niewiarygodne! A grupa chińskiej wycieczki obfotografowała co się dało z każdej strony.

Zachwyciło i mnie. Po raz pierwszy w Chinach poczułem dreszcz emocji, rozdziawiłem usta i również wymamrotałem bardzo długie: - Wooooow!

Bez wątpienia stałem przed jednym z najwspanialszych odkryć archeologicznych naszych czasów, jak to często bywało, odkrytych przypadkowo.

Studnia farmerów

Terakotowa armia | Fot.: Tomasz Bonek, Źródło: Wyprawy Marzeń

Yang Xinman ma 74 lata i od 1995 r. siedzi w sklepie, gdzie podpisuje książki nie swojego autorstwa. Był jednym z trzech rolników, którzy w 1974 roku kopali tutaj studnię.

- Była susza. Nie mieliśmy czym podlewać naszych upraw, więc szef wioski zdecydował: musimy wykopać studnię. Szukaliśmy długo najlepszego miejsca, czyli takiego, które położone było najniżej. Zaczęliśmy kopać. Szło nam bardzo ciężko: ziemia była twarda, spalona słońcem. Po trzech dniach trafiliśmy na glinianą głowę. Później okazało się, że należała do wojskowego wyższej rangi. Kolega mówił, żebyśmy byli ostrożni, bo warto ją wyciągnąć całą i zrobić z niej naczynie w gospodarstwie. Potem wykopaliśmy gliniane ciała… - opowiada Yang Xinman.

Nikt nie przypuszczał, jakiego odkrycia dokonali. Jak pisze Yu Feiw China Features, rolnicy wiele sprzętów, które znaleźli przy żołnierzach, sprzedali do punktów skupu metali. Archeolodzy dotarli tu dopiero po kilku miesiącach. Rozpoczęli prace i nie mogli uwierzyć, że każdego dniem odkrywali coraz to nowe zabytki. Wydawało się, że ciąg ten nie ma końca.

W pierwszym dole odnaleziono 6 tys. figur żołnierzy, głównie piechoty, ustawionych w 11 korytarzach, z których większość ma ponad 3 m szerokości. Następnie natrafiono na trzy kolejne kurhany, w tym jeden pusty, a w pozostałych znaleziono jeszcze około 2 tys. żołnierzy. W drugim ulokowano jednostkę kawalerii i piechoty oraz wojenne rydwany – uważa się, że była to najbliższa straż cesarza. W trzecim mieścił się sztab dowodzenia, z generałami i bojowymi rydwanami.

Szef wykopalisk, archeolog Yang Xinman, całą terakotową armię zobaczył dopiero po ponad 20 latach od jej odkrycia, kiedy właściciel muzealnego sklepu zaproponował mu pracę – za podpisywanie książek dostaje 1000 juanów miesięcznie, czyli około 160 dolarów.

Z bronią w ręku

Terakotowa armia | Fot.: Tomasz Bonek, Źródło: Wyprawy Marzeń

Większość żołnierzy po prostu stoi w bojowym szyku i to oni są przede wszystkim przedstawiani na zdjęciach terakotowej armii, które z dumą codziennie podpisuje w książkach Yang Xinman. Łucznicy klęczą. Jeźdźcy prowadzą konie. Generałowie mają srogie miny, wydają się być zamyśleni nad bojową strategią.

Najwięcej jest piechoty – każdy z wojowników trzymał w prawej ręce włócznię, bądź halabardę, a niektórzy w lewych dłoniach dzierżyli miecze. Łucznicy wyposażeni byli w kusze. Broń była prawdziwa. Miecze, które odnaleziono przy figurach, są do dzisiaj ostre – to za sprawą pokrycia ich warstwą chromu, który w Europie poznano dopiero pół tysiąca lat później. Zamki kusz wykonano z mosiądzu i działają do dziś. Są wykonane tak precyzyjnie, że pasują do każdego sprzętu, aby można je było wstawić do nowego, jeśli któraś z drewnianych części broni uległaby zniszczeniu.

Twórcy armii zadbali o najdrobniejsze szczegóły. Każda twarz jest inna i wyraża skupienie. Żołnierze ubrani są w mundury, których wykonanie jest tak misterne, że wydają się, jakby były z materiału, a nie z gliny. Jeźdźcy mają czapki, wskazujące na ich rangę. Widać biżuterię i ozdoby włosów. Nawet konie są przystrojone, a sandały łuczników mają chropowate powierzchnie, tak jak było to w rzeczywistości.

Wszystkie figury pomalowano na jaskrawe kolory, które zachowały się aż do odkrycia w 1974 r. Niestety, na powietrzu, niezabezpieczone, szybko wyblakły i dziś można je zobaczyć zaledwie na kilkunastu żołnierzach.

Armia stoi w specjalnie przygotowanych dołach. Ich ściany i posadzkę wykonano z cegieł, konstrukcję przykrywał drewniany sufit, wspierany na filarach. Stropy pokryto trzcinowymi matami i gliną, aby zabezpieczyć je przed wodą. Taka konstrukcja wyrządziła armii jednak więcej szkody, niż pożytku. Po śmierci Qin Shi Huanga pretendent do tronu splądrował część nekropolii imperatora. Fragment sufitu nad armią strawił ogień, reszta zapadła się z upływem czasu, tłukąc praktycznie wszystkich wojowników. Ani jeden nie zachował się w nienaruszonym stanie. To, co można dziś oglądać, to rekonstrukcje, sklejone z oryginalnych fragmentów.

Potęga cesarza i makabryczne praktyki poprzedników

Terakotowa armia | Fot.: Tomasz Bonek, Źródło: Wyprawy Marzeń

Wiara w życie pozagrobowe nie jest charakterystyczna dla którejkolwiek ze znanych nam starożytnych cywilizacji. Nie jest też unikatem budowa nekropolii królewskich, w których obok władcy chowano figury jego sług i żołnierzy oraz skarby. Tak samo było chociażby nad Nilem, gdzie również liczba ukrytych skarbów była wprost proporcjonalna do bogactwa państwa i potęgi króla.

Tak było i w Chinach.

Quin Shi Huang, znaczy po prostu pierwszy cesarz – takie imię nadał książę Ying Zheng, który zjednoczył Chiny i stworzył Państwo Środka. Od 221 r. p. n.e. rozpoczął wielkie reformy. Ujednolicił pismo, wprowadził jednakowy system miar i wag, przygotował armię urzędników, którzy pilnowali porządku w państwie. Arystokrację przesiedlił do stolicy, pozbawiając jej możliwości budowania zaplecza popleczników i tym samy wzniecania buntów. Spalił też księgi konfucjańskie, a 460 uczonych kazał zakopać żywcem. Pozostawił tylko dzieła praktyczne, dotyczące medycyny, matematyki, rolnictwa. Tak powstały Chiny i chińska monarchia biurokratyczna.

Qin Shi Huang już na początku swoich rządów, wzorem władców zjednoczonych przez siebie państw, rozpoczął budowę grobowca. Od tysiąca lat w grobach królów grzebano tu razem z władcami ich urzędników, dwór, niewolników, żołnierzy, konkubiny, a nawet najbliższą rodzinę. Wszyscy mieli strzec króla. Najwięcej takich pochówków pochodzi z okresu panowania dynastii Shang, między 1600 a 1046 r. p .n.e. Dopiero w tzw. okresie wojujących królestw (V – III w. p.n.e.) tego procederu zaniechano, a miejsce ludzi zajęły figury wykonane z gliny, bądź drewna. Ale i przy grobowcu Pierwszego Cesarza znaleziono pochówki ludzi, m.in. kilkunastu osób z obciętymi głowami.

Nekropolię pierwszego imperatora wyróżnia natomiast przede wszystkim liczba pochowanych z nim glinianych żołnierzy oraz ich naturalne rozmiary.

Wierzchołek góry skarbów

Terakotowa armia | Fot.: Tomasz Bonek, Źródło: Wyprawy Marzeń

To, co odkryto pod Xi’an, to zaledwie fragment nekropoli Pierwszego Cesarza. Właściwy grobowiec ma znajdować się 1,5 km dalej, pod górą Li. Badania georadarem i innymi specjalistycznym i urządzeniami potwierdzają, że istnieją tam podziemne pomieszczenia. Wykazano także, że w okolicach dołów z terakotową armią znajdują się olbrzymie składy metalu – archeolodzy podejrzewają, że może to być ukryty skarbiec państwowy zawierający monety.

Źródła historyczne mówią też o pałacu grobowym imperatora. Kronikarz Sima Qian, sto lat po śmierci Pierwszego Cesarza, pisze:

„Kiedy tylko Pierwszy Cesarz został królem Qin, rozpoczął budowę pod górą Li, a po zjednoczeniu państw zesłał tu do pracy ponad 700 tys. poborowych ze wszystkich części kraju. Trumnę kazał odlać z miedzi, a ściany grobowca pokrył mosiądzem. Grób był wypełniony modelami pałaców, pawilonów, biur, statków. Wszystko wysadzane drogocennymi kamieniami. Rzemieślnicy przygotowali i zamontowali piękne kusze, w taki sposób, że każdy złodziej, który włamałby się do grobowca, zostałby rozstrzelany. We wnętrzu pałacu odtworzono wszystkie państwa. Żółtą Rzekę, Jagcy i ocean stworzono z rtęci, którą w ruch wpędzają specjalne mechanizmy. Na sklepieniu odtworzono mapę nieba. (…) Aby rzemieślnicy nie zdradzili, jak dostać się do grobowca, po pochówku zamknięto go specjalnymi podwójnymi wrotami, pomiędzy którymi uwięziono robotników. Na mauzoleum posadzono natomiast drzewa i krzewy, aby całość wyglądała jak zwykłe wzgórze.”

Do dziś nikt go nie otworzył, choć wiadomo, gdzie się znajduje. Chińczycy tłumaczą, że nie są w stanie zapewnić leżącym tam zabytkom należytej ochrony. Czekać będą na następne pokolenia i ich nowe rozwiązania technologiczne, które poradzą sobie z ogromną liczbą artefaktów. To może być odkrycie przewyższające liczbą skarbów, ich wartością i znaczeniem, odnalezienie grobu Tutenchamona.

Władze twierdzą, że nie chcą dopuścić do tego samego, co spotkało terakotową armię: choć w momencie odkrycia figury pokrywały kolorowe pigmenty, po wydobyciu uległy one zniszczeniu. Jest też wytłumaczenie zwykłych ludzi, którzy po prostu boją się zakłócenia spokoju Pierwszego Cesarza, co mogłoby sprowadzić na nich zagładę.