Zanurzył się, żeby szukać skrzyw, czyli niewielkich wodnych stworzeń, a znalazł coś dużo większego. Jest bardzo możliwe, że Sean Smyrichinsky natknął się na bombę z samolotu B-36, który rozbił się w tych rejonach w 1950 roku.

Znalezisko jest „większe niż podwójne łóżko, płaskie na górze, zaokrąglone na spodzie i ma dziurę w środku, dzięki czemu przypomina nieco obwarzanka” – przekonuje Smyrichinsky, rozmawiając z BBC. Poza tym jednak obiekt leży zaledwie 50 mili na południe od miejsca, gdzie rozbił się dziesiątki lat temu amerykański bombowiec. 

Nurek, chwilę po tym, jak znalazł tajemniczy przedmiot, przejrzał w sieci zdjęcia pocisków z okresu Zimnej Wojny. – Wyglądały zupełnie jak on – zapewnia. Władze tego nie wykluczają. Przedstawiciel kanadyjskiego Departamentu Obrony Narodowej przyznał, że „porozumiał się w tej sprawie z amerykańskimi odpowiednikami i istnieje duże prawdopodobieństwo, że w istocie, nurek trafił na zaginioną bombę” – czytamy na msn.com.

Nikt nie był w stanie jej odszukać od 1950 roku, kiedy to w pobliżu Kolumbii Brytyjskiej rozbił się samolot, lecący z Alaski do Teksasu. – Jeden silnik wysiadł, dwa kolejne tracą moc. Tracimy wysokość – podawał w ostatnich chwilach lotu pilot. Chwilę później wraz z kilkunastoma członkami załogi katapultował się. Przedtem zdążył jeszcze wyrzucić do wody bombę. Albo jej atrapę, bo o tym, co dokładnie przewoziła maszyna, media różnie piszą. 

Władze uspokajają jedynie, że na pewno pocisk nie zawierał aktywnego materiału jądrowego. Kanadyjski okręt wojenny Yellowknife przeszuka okolice wybrzeża, wskazane przez nurka, w ciągu najbliższych tygodni.