W niewielkim Nagoro na południu Japonii porozstawianych jest ponad 350 szmacianych lalek. Każda przypomina innego mieszkańca, który odszedł. 

- One są wszędzie – wspomina filmowiec Roberto Maxwell na łamach thesun.co.uk. – Pokazują codzienne życie wsi z jej złotej ery, kiedy w pobliżu budowano zaporę. Rzeczywiście, kukły „odtwarzają” zajęcia swoich żywych pierwowzorów. Wędkują, opalają się leżąc w trawie, uczą siedząc w szkolnych ławach. 

Wszystkie zrobiła blisko 70-letnia Tsukimi Ayano. Przywołała sąsiadów, rodzinę (ot, chociażby ojca z papierosem, bowiem zapamiętała go właśnie jako zamiłowanego palacza), a nawet… siebie – lepiącą garnek z gliny. Pierwsza figura powstała z całkowicie przyziemnego powodu. Kobieta chciała bowiem stworzyć stracha na wróble, który odstraszałby ptaki, niszczące uprawy. Kukła szybko jednak zaczęła przypominać jednego z krewnych autorki. Ta zaczęła więc robić kolejne, głownie ze słomy, szmat i starych ubrań. 

- Od kiedy zaczęłam robić te lalki, nie czuję się już taka samotna w pustej wsi – tłumaczy, cytowana przez news.com.au, dodając, że niemal codziennie przychodzi tutaj ktoś, kto chce zobaczyć osadę zamieszkałą przez podobizny dawnych mieszkańców. 

„Coś się tam rusza”

To nie jedyne miejsce w Japonii, opanowane przez podobizny tych, którzy odeszli. W środkowej części kraju, w prefekturze Toyama, natknąć się można z kolei na ogród, w którym stoi ponad 800 posągów. Ustawionych w równych rzędach, bądź rozsianych w bezładzie w gęstej trawie. Niektóre przedstawiają co prawda bóstwa (stąd też nazwa tego miejsca - Fureai Sekibutsu no Sato – oznaczająca dokładnie osadę, w której możesz się natknąć na buddyjskie posągi – tłumaczy australijskie medium), inne jednak – krewnych i znajomych pomysłodawcy tego nietypowego miejsca pamięci.

Mowa o biznesmenie Mutsuo Furukawie, który wydał na nie pod koniec lat 80. blisko 78,5 mln dolarów. Chciał, by park stał się atrakcją turystyczną i miejscem, w którym zwiedzający mogliby odpocząć i się zrelaksować. O ile to pierwsze się udało, to drugie już – niekoniecznie. 

Odwiedzający przekonują bowiem, że Fureai Sekibutsu no Sato wywołuje w nich raczej… poczucie zagrożenia, nieokreślonego niepokoju. – Ciągle masz wrażenie, że coś tam się rusza – przekonuje fotograf Ken Ohki, cytowany przez dailymail.co.uk. – Czułem się, jakbym przypadkowo wszedł na jakiś zakazany teren. Coś niesamowitego.