Od 2 tysięcy lat wulkan na włoskiej wysepce Stromboli wybucha regularnie, co dziesięć, piętnaście minut. Mimo to na stałe żyje tu blisko 500 osób.

Stromboli to niewielka wysepka, która ma nieco ponad 12 kilometrów kwadratowych. Mieszkańcy utrzymują się głównie z turystyki i rybactwa. Uprawiają też winorośle, bo na wulkanicznych stokach rośliny te doskonale rosną. Domy mieszkańców widać z daleka. Nic dziwnego, ich białe ściany odbijają się wyraźnie na tle czarnej jak węgiel ziemi. 

Flickr/CC BY-SA 2.0/Patrick Nouhailler | Źródło: Flickr

Ziemi, która drży co kilkanaście minut, gdy tutejszy wulkan wypluwa w niebo chmurę dymu, na wysokość blisko 300 metrów. Te codzienne, cykliczne erupcje, nie są groźne ani potężne. Wydaje się, że można się do nich przyzwyczaić. Zwykle kończą się na tym, że z krateru w niebo wyleci trochę pyłu, posypie się kilka kamieni. 

A jednak nie wolno tracić czujności. Bo niekiedy zdarzają się silniejsze wstrząsy, jak na przykład ten z 2003 roku. Wulkan wypluł wówczas 10 mln metrów sześciennych lawy i skał wulkanicznych, które wpadły do Morza Śródziemnego. Wkrótce potem powstałe na skutek tego tsunami uderzyło w okoliczne Wyspy Liparyjskie, wdzierając się gdzieniegdzie nawet 50 metrów w głąb lądu, niszcząc zabudowania i raniąc mieszkańców. Na samej tylko Stromboli straty tuż po katastrofie szacowane były na około 600 tysięcy funtów [czyli około 2,7 mln złotych – przyp.red.] – szacuje theguardian.com. 

Flickr/CC BY 2.0/AleGranholm | Źródło: Flickr

Mimo ryzyka wyspa przyciąga jednak masy turystów. Brytyjski dziennik szacuje, że w sezonie liczba osób przebywających na Stromboli rośnie nawet 25-krotnie! Główną atrakcją jest, rzecz jasna, sam wulkan. Można na niego wejść, jednak tylko z przewodnikiem. Wędrówka zajmuje trzy godziny, na szczycie nie wolno przebywać dłużej niż godzinę. Chętnych jednak nie brakuje. 

Flickr/CC BY-SA 2.0/flrnt | Źródło: Flickr