„Z morza haftowanych kostiumów i niebiesko-czarno-białych flag na scenie amfiteatru wyłonił się blisko 20-tysięczny chór śpiewaków, oklaskujący kompozytorów i dyrygentów tak zaciekle, jakby byli gwiazdami rocka” – wspomina festiwal sprzed dwóch lat nytimes.com. Nic dziwnego, że Estonia zwana jest „śpiewającym krajem”. Na każdym pokazie, zwanym Laulupidu, bawią się masy ludzi. I tak od dziesiątek lat, bez względu na zawirowania polityczne.
Był 1960 rok, sam środek epoki radzieckich rządów w Estonii. Sowieckie władze nie pozwoliły wejść na scenę podczas Laulupidu estońskiemu kompozytorowi Gustavowi Ernesaksowi, a w odpowiedzi potężny, 25-tysięczny chór spontanicznie zaintonował „My Native Land, My Dearest Love” – pieśń uznawaną wówczas za nieoficjalny hymn kraju. –„Premier i szef KGB siedzieli jak idioci w pierwszym rzędzie, a cały tłum wstał nagle i zaczął śpiewać” – wspomina Marju Lauristin, profesor z Uniwersytetu w Tartu.
Niemal od zawsze bowiem każdy najeźdźca próbował zawłaszczyć dla swoich potrzeb kultowy festiwal, założony w 1869 roku. Do repertuaru wtłaczano więc zagraniczne, najczęściej propagandowe pieśni, żeby tylko uniemożliwić zaśpiewanie lokalnych. Jak widać jednak, takie pomysły nie zawsze kończyły się sukcesem.
Śpiewanie do tego stopnia utożsamiło się u Estończyków z wyrazem przywiązania do ojczyzny, że w 1988 roku, kiedy kraj ogarnęły protesty przeciwko władzy radzieckiej, setki tysięcy ludzi nie tylko wykrzykiwały polityczne hasła, ale również intonowały patriotyczne hity. „Istnieje przekonanie, że wówczas kraj wyśpiewał sobie wolność spod sowieckiej okupacji” – zauważa estonia.eu, bowiem wkrótce po tych wydarzeniach kraj ogłosił niepodległość, a wystąpienia tłumów nazwano „śpiewającą rewolucją”.
Dziś organizowany co pięć lat Laulupidu „dla starszych osób jest sposobem na podtrzymywanie tradycji, dla młodszych zaś sposobnością do tego, by poczuć się częścią większej grupy, którą budują z przyjaciółmi z całej Estonii, ale również z innych rejonów świata” – tłumaczy Lauristin.
Rzeczywiście, niemal połowa liczącego 1,3 mln osób kraju przynajmniej raz w życiu wzięła udział w tym potężnym święcie piosenki – wynika z danych Uniwersytetu w Tartu. Zjeżdżają na niego również turyści z najdalszych zakątków globu. Oglądają występy blisko 30 tysięcy chórzystów (chętnych zespołów jest tak wiele, że za każdym razem organizowane są eliminacje). Niektórzy kompozytorzy specjalnie na tę okazję piszą monumentalne dzieła. Dwa lata temu chociażby Erkki-Sven Tuur stworzył pieśń, do której wykonania trzeba było zaprosić ponad 21 tysięcy śpiewaków.
Dodatkowo w tym samym czasie i miejscu organizowany jest również Festiwal Tańca, na którzy zjeżdżają się następne tysiące artystów. „W swoich jasnych, narodowych kostiumach tworzą barwną mozaikę na polach Song Festival Grounds w Tallinie” – zauważa estonia.eu. Podczas ostatniej edycji widowiska oglądało ich ponad 150 tysięcy widzów.