Wtedy jeszcze Pulido nie wiedział, że był jednym z niewielu świadków narodzin… wulkanu. Przedziwna góra na jego polu rosła z każdym dniem coraz bardziej. Wypluwała z krateru kamienie i kłęby dymu. „Po nieco ponad jednym dniu miała wysokość 50 metrów, a w ciągu tygodnia osiągnęła sto metrów. Wtedy zaczęła z niej wyciekać lawa, pokrywając stopniowo okoliczne pola” – donosi amusingplanet.com.
Po mieście został tylko kościół. Do połowy zanurzony… w lawie
![San Juan Parangaricutiro](http://wyprawymarzen.pl/media/cache/ad/32/ad3253bd42550156e61c87dcf6889347.jpg)