Miasteczka jak z bajki: na lewo zamek, na prawo winnica, w której szlachetne napoje leją się litrami. Nad Renem i Mozelą może zakręcić się w głowie.
W malowniczej Koblencji Ren spotyka się z Mozelą przy słynnym Niemieckim Rogu. Te okolice od wieków stanowiły cel wycieczek romantyków i miłośników wina. Czas płynie tu powoli, pełne majestatu rzeki meandrują między wiszącymi nad wodą warowniami. Każdy turysta ma więc do podjęcia niezwykle trudną decyzję: degustować czy podziwiać? Można oczywiście i jedno, i drugie. W sumie tak jest najprzyjemniej, ale nie każda głowa jest temu w stanie sprostać.
W podróżowaniu wzdłuż Renu i Mozeli tkwi bowiem pewien paradoks. Gwar i ścisk idą tu w parze z dziwnym spokojem, a nawet melancholią. Środkiem tej bajkowej krainy płyną stateczki wypełnione po brzegi turystami. Ren liczy sobie 1320 km, zaczyna się w Szwajcarii i uchodzi do Morza Północnego, ale jego najpiękniejszy odcinek znajduje się między Moguncją i Bonn. Dolinę Renu wpisano więc na listę Światowego Dziedzictwa UNESCO.
Skarb Nibelungów
Wino w tej części Europy produkowano już w czasach rzymskich, zamki zaś strzegły spływów z towarami. Ren i Mozela były głównymi i najwygodniejszymi szlakami handlowymi. W XVI wieku, kiedy wszelka broń palna stawała się coraz doskonalsza, zamki takie jak te nad Renem, przestawały mieć rację bytu. Ich właściciele przenieśli się więc do wygodniejszych rezydencji, bądź przebudowywali dotychczasowe siedziby tak, aby zapewniały maksymalny luksus.
Jedynym, nigdy nie zniszczonym zamkiem nad Renem jest Marksburg, posiadający ponurą salę tortur i głębokie lochy. To równocześnie najwyżej położona warownia w tej okolicy. Jej początki sięgają XV wieku, zaś oryginalne wnętrza dają prawdziwy obraz średniowiecza. Oj, nie było tu łatwo żyć. Wszędzie wąsko, zimno, ponuro. Ciężka bryła Marksburga doskonale pasuje do tutejszych legend o rycerzach i zatopionym w Renie skarbie, wspomnianym w słynnej „Pieśni Nibelungów”. Epos został spisany w 1200 roku i na wieki wpisał się w niemiecką historię (często można usłyszeć, że wręcz ukształtował „teutońską” mentalność). Jego bohaterem jest „wierny i mężny” Siegfried, germański heros „o barach szerokich na dwóch mężów”. Zabija on smoka i zabiera okryty klątwą skarb Nibelungów (między innymi pelerynę, która czyni jej właściciela niewidzialnym) i podąża wzdłuż Renu. Po wielu mrożących krew w żyłach przygodach, Siegfried, zdradzony przez żonę, zostaje zgładzony, a skarb (mieszczący się na 144 wozach), zatopiony w Renie. Ta opowieść żyje w każdym kamieniu w Dolinie, bogactwa zostały bowiem zatopione ponoć pod tutejszą Skałą Lorelei, nazwaną imieniem bohaterki kolejnej tragicznej legendy - opowieści o zdradzonej przez kochanka dziewczynie, która rzuciła się ze skały i zamieniona w syrenę zwodziła rybaków.
Nie tylko skały, ale również restauracje, hotele i setki pływających tu statków, noszą imiona bohaterów germańskich sag. Atmosferę powagi łagodzą rzędy winorośli, które spadają kaskadami do rzeki na obu jej brzegach. Dobre wino sprawia, że czas staje w miejscu, smutki wraz ze skarbem Nibelungów chowają się w porannej mgle, świat staje się radosny i kolorowy. Najczęściej ma barwę złotą, jak słynny Steinberger, albo czerwoną, jak szlachetny cabernet.

Tajemnice klasztornych piwnic
Historia tych trunków również jest burzliwa. W V wieku n.e. biskup Rabbul z Edessy spisał reguły, których mieli przestrzegać ówcześni bracia zakonni. Zabraniał w nich wstępu kobietom na teren klasztorów i dawał wyraźnie do zrozumienia, że mnisi nie powinni nigdy pić wina, gdyż może to być powodem do bluźnierstwa. Jak na ironię, wino w Europie zawdzięczamy właśnie zakonnikom, którzy całym sercem oddali się uprawie i eksperymentowaniu z winoroślą.
Na domiar złego, dziś winnicami nad Renem opiekują się również kobiety, i to w habitach. Benedyktynki z klasztoru św. Hildegardy koło Rüdesheim, w przerwach między modłami i kontemplacją, doglądają piwnic pełnych butelek i sprawdzają jakość swoich produktów. Tutejszy konwent liczy 55 sióstr, z których najmłodsza ma zaledwie dwadzieścia pięć lat, najstarsza zaś dziewięćdziesiąt cztery. Wspólnie uprawiają – oczywiście metodami ekologicznymi - siedem hektarów winnic. Specjalność sióstr to bladozłocisty Rieslieng oraz Spätburgunder z czerwonych burgundzkich gron, zbieranych późną jesienią.
Naprawdę, nadzwyczajny to widok, gdy sympatyczna benedyktynka, zakasując habit, schodzi do przestronnych piwnic, by tam doglądać wielkich beczek z winem i testować poszczególne roczniki. Wszystkie tutejsze specjały dostępne są w przyklasztornym sklepie, można w nim również kupić zakąskę w postaci ekologicznych ciasteczek. Na sklepowych półkach nie brakuje pouczających książek o tematyce religijnej, zaś za oknem po horyzont ciągną się winnice. W ostatnich latach benedyktynki zaczęły dodatkowo wysyłać wina na zamówienie z innych miast. Nie zapominają jednak o swojej podstawowej, duchowej misji, zaś słuchanie ich śpiewu w tutejszym kościele to już zupełnie inna, niemal mistyczna przyjemność.
Rüdesheim to doprawdy obowiązkowy punkt programu w czasie podróży wzdłuż Renu. Tutejsze rieslingi, czyli odmiany winorośli, należą do najlepszych w okolicy. Wieczorami miasteczko zamienia się w wielką salę bankietową. Puby i restauracje wypełniają się turystami. Malutkie, klimatyczne pensjonaty kuszą pysznym jedzeniem, wykrochmalonymi na sztywno obrusikami i domową atmosferą. Trudno się oprzeć kolorowym wystawom w sklepach z winem, czekoladą i cygarami. Mocnych wrażeń dostarcza restauracja Bollesje, w której bierze się udział w „więziennym wieczorze”. W czasie 2,5-godzinnej kolacji, goście przebrani w więzienne pasiaki i czapeczki do kompletu, próbują „prostych” posiłków zza krat. I zupełnie nie psuje im nastroju ostry głos kelnerów – strażników, którzy dla złagodzenia atmosfery serwują stołowe wina. Zabawa jest przednia, głośna i powodująca absolutny zawrót głowy.
Jednak największą atrakcją miasteczka jest Mechaniczny Gabinet Muzyczny Siegfrieda. Jego właściciel - Siegfried Wendel - mężczyzna z siwą brodą do pasa, od ponad trzydziestu lat zbiera zabytkowe instrumenty mechaniczne, wyglądające jak szafy grające, opakowane w drewniane obudowy. Niektóre z nich mają po 300 lat. Ale zobaczyć można nie tylko je. Jest tu także grające krzesło i mnóstwo śpiewających drewnianych zwierzaków.

Bogacze i ich zamki
Ren ma swoje Rudesheim, zaś Mozela szczyci się malutkim Cochem. To urokliwe miasteczko złożone w większości z winiarni, kawiarni, restauracji i sklepików, nad którymi piętrzy się wspaniały zamek. Z jego historią ściśle jest związane... oczywiście wino. Zrujnowany zabytek kupił bowiem w XIX wieku nieprzyzwoicie bogaty Luis Ravene, a zrobił to podobno pod wpływem właśnie trunków z tutejszych winnic. Niestety, historia ma jednak smutny finał. Oto młodziutka pani Ravene, dla której bogacz odbudował ruinę, nie doceniła fantazji męża i rzuciła go, gdy ledwo zakończył renowację.
Dziś w zamku można zobaczyć chociażby wspaniałe, potężne kufle, w których mieściła się dzienna racja wina przeznaczona dla silnego rycerza. Najciekawszym eksponatem jest jednak zbroja wojownika giganta, który liczył sobie 238 cm wzrostu.
Samo miasteczko Cochem ma cudowną architekturę, a tarasy na brzegu tutejszej rzeki są idealnym miejscem na wieczorne pogaduszki i wypoczynek. Oczywiście przy winie. Gdy zapada zmrok, odbijające się w rzece miasteczko wygląda jak piękna karta do gry.
Miłośnicy winnego rzemiosła powinni też odwiedzić oddalone o 18 km Senheim. Wśród 10 tysięcy winiarskich eksponatów zebranych przez prywatnego kolekcjonera, znajdują się tutaj wszelkiego rodzaju urządzenia niezbędne do produkcji lokalnego alkoholu. Oczywiście można tu również wziąć udział w degustacji. Chociażby trunku Bernkasteler Doktor. To najsławniejsze białe mozelskie wino. Dość drogie, ale wszak żyje się raz!
Co daje ogłoszenie bankructwa? I am really happy to glance at this blog posts which carries lots of valuable facts, thanks for providing these kinds of data. Jak działa ogłoszenie bankructwa?