Idealnie okrągły, lodowy dysk, wirował na tafli Pine River, niedaleko amerykańskiego miasta Vestaburg. Tego rodzaju zjawiska dotąd notowano głównie na Syberii, w Arktyce lub Skandynawii.

Wirujące lodowe dyski od blisko dziesięciu lat spędzały naukowcom sen z powiek. Wydawało się, że powstają dzięki prądom rzecznym. Jednak niektóre osiągały imponujące 16 metrów średnicy i nawet najzagorzalsi zwolennicy tej teorii przyznawali, że wiry nie byłyby w stanie wprawić w ruch tak potężnych powierzchni – czytamy na dailymail.co.uk. 

Dopiero kilka miesięcy temu naukowcy z belgijskiego uniwersytetu w Liège wykazali, że lodowe dyski obracają się nawet wtedy, gdy w wodzie nie ma żadnych wirów. Ruch powodować ma… płyn spływający z topiącego się lodu – wspomina ustalenia badaczy mlive.com. 

Cztery lata temu głośno było o podobnym dysku, powstałym na Sheyenne River w Dakocie Północnej. Eksperci uznali, że wówczas nie bez znaczenia był również nagły spadek temperatury. – Zimne, gęste powietrze zaczęło zamrażać rzekę, ale ponieważ jej woda była stosunkowo ciepła, nie „ścięła się” od razu – tłumaczy meteorolog Greg Gust na łamach brytyjskiego dziennika. Powstało wiele kawałków lodu, które, wirując, połączyły się w formę przypominającą jednolity dysk. – W rzeczywistości jednak nie był to jeden płat lodu, ale cała masa sąsiadujących ze sobą drobinek – zauważa ekspert dodając, że ruszając się, ocierały one o zamarznięte brzegi rzeki, osiągając w efekcie niemal idealny kształt koła. 

Niestety, żywot dysków jest z reguły krótki. Już dwa dni po odkryciu, ten z Michigan przymarzł do brzegów rzeki.