Oficjalnie nazywają się “camioneta”, ale miejscowi i turyści nie określają ich inaczej niż „chicken buses”, a nawet… “cementerio en movimiento”, czyli jeżdżące cmentarze. Są kolorowe, przeładowane i czasy świetności mają dawno za sobą. Amerykanie za każdym razem przecierają oczy ze zdziwienia, gdy w gwatemalskich autobusach, bo wnikliwej obserwacji, rozpoznają… swoje żółte maszyny, wożące dzieciaki do szkół.
W istocie, kiedy tylko te pojazdy robią się niezdolne do użytku, a więc po przejechaniu 150 tysięcy mili lub przetrwaniu dziecięciu lat na drogach, wówczas wycofuje się je z amerykańskich ulic. Ale nie trafiają na złom, lecz na aukcje, gdzie za 2 tysiące dolarów, a nawet mniej, kupują je przyjezdni między innymi z Meksyku lub z Gwatemali właśnie. Remontują (choć co do tego mają wątpliwości wszyscy, którzy nimi jeździli) i przemalowują.
Żółta karoseria znika pod krzykliwymi wzorami, religijnymi hasłami („Jezus jest naszym Panem”) i plakatami zawodników wrestlingu. Nad przednią szybą pojawiają się frędzle, sznury lampek choinkowych i plakaty z nagimi dziewczętami lub Che Guevarą. Znikają pasy bezpieczeństwa, zamiast foteli „wjeżdżają” dłuższe "kanapy" – zauważa greenglobaltravel.com.
Kierowca każdorazowo stara się na nich upchnąć jak najwięcej pasażerów. Kto nie znajdzie miejsca siedzącego, będzie stał całą drogę, desperacko walcząc o utrzymanie się na nogach. Maszyna bowiem pędzi na ile silnik pozwala, niejednokrotnie wjeżdżając w jednokierunkowe ulice, lub wyprzedzając samochody na wąskiej drodze, pnącej się na szczyty wzniesień.
-„Abstrahując od adrenaliny związanej z tą szaleńczą jazdą, w środku panuje całkiem sympatyczna, wręcz relaksująca atmosfera” – przekonuje themixedculture.com. – „Z radia leci na cały autobus przegląd miłosnych piosenek i hitów reggaetonu (czyli typowego dla Ameryki Środkowej mariażu hip hopu i reggae, śpiewanego najczęściej po hiszpańsku – przyp. red). Zobaczysz tutaj zupełnie obcych sobie ludzi „wymieniających się” opowieściami, drzemiących podróżników i wędrownych handlarzy, którzy będą usiłowali wcisnąć ci, co tylko się da”. Co jakiś czas przez wrzawę będzie się przedzierał krzyk mężczyzny zwanego “ayudante”, czyli pomocnika kierowcy, sprzedającego bilety i ogłaszającego, gdzie właśnie zatrzymuje się maszyna lub ostrzegającego przed zagrożeniami.
„Podczas jednej z pierwszych podróży chicken busem z żoną usłyszeliśmy, że ktoś krzyczy coś głośno, jednak nasz hiszpański kulał jeszcze i niczego nie udało się zrozumieć. Zdębieliśmy, gdy zobaczyliśmy, że nagle wszyscy pasażerowie kładą się płasko na ziemi” – wspomina podróżnik Jonathon Engels na łamach greenglobaltravel.com. – „W końcu zrobiliśmy to samo. Jechaliśmy tak może przez pół godziny. Dopiero później dowiedziałem się, że wjechaliśmy do dzielnicy kontrolowanej przez gangi i kierowca chciał, by autobus wyglądał na zupełnie pusty”. Napady na camionety są bowiem wyjątkowo częste.
Mimo to kolorowe autobusy z Gwatemali są uważane za bezsprzeczny symbol tego kraju. „Można je znaleźć na niemal każdej pamiątce” – zapewnia Engels. – "Od breloków, po pocztówki, naklejki, koszulki i ceramiczne figurki".