Niektórzy oddają tu kilka pokoi w mieszkaniu figurze kapryśnego boga, palącego cygaro i noszącego kilka krawatów na raz. Inni palą czarne świece po to, by sprowadzić na kogoś nieszczęście. Szukasz śladów starożytnych Majów? Uważaj! Szaman często jest przebierańcem. O dawnym państwie Indian opowiada podróżniczka Dorota Chojnowska.

Z Dorotą Chojnowską rozmawialiśmy podczas 11. Gryfińskiego Festiwalu Miejsc i Podróży "Włóczykij".

Dorota Ziemkowska: Podobno dzieciaki w Gwatemali nie mają pojęcia, kto wzniósł budowle w Tikal, bo w szkołach nikt ich tego nie uczy. Prędzej uwierzą, że obcy, niż że ich przodkowie, Majowie. To rzeczywiście tak wygląda?

Dorota Chojnowska: Nie wiem, czego uczą w szkołach, ale widziałam efekty tej edukacji.  Gwatemalskie dzieci nie mają pojęcia, co to jest Polska czy Niemcy, a Europę mieszczą gdzieś w Stanach Zjednoczonych. A jeśli chodzi o historię przedkolumbijską, to cóż… potomkowie Majów rzeczywiście mogą niewiele wiedzieć o swoich przodkach. Na pewno jednak nie wierzą w ingerencję kosmitów. Starożytne miasta, takie jak Tikal, Yaxa i wiele innych, których nie udostępniono turystom, są dla nich święte i szamani regularnie odprawiają w nich rytuały. Majowie wiedzą, że te budowle wznieśli ich przodkowie, jednak niewiele wiedzą o ich kulturze, religii, zwyczajach. Informacje o swojej przeszłości czerpią z książek New Age’owych, napisanych przez Europejczyków, którzy sprzedają im swoją wizję starożytnej cywilizacji Majów, niepopartą żadną podstawą naukową.

Gwatemala ma potężny problem z przeszłością majańską i najchętniej by w ogóle nie łączyła z nią współczesnych Majów. Tak przynajmniej przekonują autorzy książki „Majowie. Niezwykła cywilizacja”.

Rzeczywiście, Majowie przez stulecia nie mieli praktyczne żadnych praw. Tak naprawdę dopiero od niedawna mają dostęp do edukacji. Choć i tak niewielu może sobie na nią pozwolić. Edukacja podstawowa jest bowiem za darmo tylko na papierze. Same zajęcia są bezpłatne, ale przecież dziecko musi mieć mundurek, książki, zeszyty, przybory szkolne... Jeśli w rodzinach majańskich codzienna dieta ogranicza się do kilku tortillas, czyli kukurydzianych placków, które jedzą z solą, bo na więcej ich nie stać, to jak mogą sobie pozwolić na taki wydatek? Dodatkowo pamiętajmy, że rodziny są tam bardzo duże. Normą jest posiadanie 6-8 dzieci, a nawet więcej. Same maluchy unikają szkoły, bo się tam wyróżniają – są gorzej ubrane, nie mają drugiego śniadania, ani odrobionych lekcji, bo gdzie miałyby odrobić, skoro mieszkają z całą rodziną w jednej izbie. Bardzo często widziałam maluchy siedzące nad książkami na klepisku, albo przy barze, w którym pracuje ich matka.

Fot. z archiwum prywatnego Doroty Chojnowskiej

Bieda to chyba nie jedyny powód?

Olbrzymim problemem jest też bariera językowa. Indianie między sobą mówią w swoich językach, podczas gdy nauka odbywa się po hiszpańsku. Jak zatem dziecko ma odrobić chociażby pracę domową, jeśli zazwyczaj nie rozumie treści zadań?

Choć to nie jedyny powód, dlaczego Majowie nie przykładają się do nauki. Jeden z moich znajomych, Indianin Kakczikel, jako jedyny, najmłodszy z rodzeństwa, zdobył wykształcenie. W ramach stypendium przez jakiś czas mieszkał w Hiszpanii, ale wrócił do Gwatemali i zaczął pracować w bibliotece. Spytałam go: co na to twoja rodzina? Pewnie stawia ciebie za przykład? A on odparł, że wręcz przeciwnie. Bo dla Indianina najważniejsze jest posiadanie pieniędzy. Dlatego rodzice są bardziej skłonni wysyłać dziecko na ulicę, by sprzedawało pamiątki, niż inwestować w jego edukację. A mój znajomy? Owszem, skończył studia, pracuje intelektualnie, ale rodzina wytyka go palcami i za plecami się z niego śmieje, że nie ma nawet samochodu!

Przy takim podejściu do nauki, trudno o wyjątki podobne do tego, o którym wspomniałaś.

Znam jeszcze jeden – Manuela, który wykształcił wszystkie cztery córki, a cała rodzina i sąsiedzi patrzą na niego jak na wariata. On jednak się nie poddaje, regularnie organizuje pogadanki dla rodziców, tłumaczy, że edukacja ma sens... Pamiętam, jak opowiadał mi o swojej najstarszej córce, która dostała się na stypendium do Niemiec. Miał łzy w oczach! To było jego dzieło, czuł się trochę tak, jakby to on dostał to stypendium. On tylko może pomarzyć o takiej podróży, chociaż ostatnio wyrobił sobie paszport. Jako Indianin musiał na niego czekać dłużej, ale się udało. I jestem pewna, że w końcu pojedzie w świat.

Fot. z archiwum prywatnego Doroty Chojnowskiej

Co jeszcze pogłębia różnice między białymi a Indianami?

Pomoc białych wolontariuszy, której Indianie wcale nie chcą. Nieraz słyszałam opowieści o tym, jak  fundacje organizowały spotkania dla lokalnej społeczności i żeby ktokolwiek przyszedł, organizatorzy musieli oferować jakieś prezenty.

Czyli nie trzeba im pomagać?

Trzeba, jasne. Ale wszystkim. I Majom, i Metysom. Po prostu biednym. Oczywiście, Majowie generalnie cierpią większą biedę, ale nie tylko oni. Jeśli mówimy, że chcemy ich wesprzeć, bo  są spadkobiercami kultury majańskiej, to ja się pytam – w czym jest gorszy Metys? W tym, że jego przodkowie zmieszali się z białymi? Czy to nie pobrzmiewa rasizmem? Zresztą uważam, że bardziej on ma prawo do poczuwania się do tej przedkolonialnej spuścizny, niż współcześni Majowie.

A to dlaczego?

Kto sprawował władzę w przedkolumbijskich państwach-miastach? Arystokracja. Zatem kiedy Gwatemalę najechali Hiszpanie, to albo arystokrację wybili, albo się z nią zmieszali. Czystą krew zachowali jedynie chłopi, którzy nigdy nie mieli dostępu do władzy i do najbardziej tajemnej wiedzy. To, co przechowali, to rytuały, których pierwotnego znaczenia najczęściej nie znają. Te rytuały z czasem zaczęły się mieszać z wierzeniami chrześcijańskimi. 

Dorota Chojnowska, fot. z archiwum prywatnego Doroty Chojnowskiej

Niektórzy badacze Majów przekonują, że tamci celowo poszli na kompromis z chrześcijaństwem, żeby w obliczu tej silniejszej, najeżdżającej ich kultury, uchronić przez zapomnieniem choć kawałek swojej.

Nie, nie dorabiajmy takiej ideologii... Myślenie głębsze, analityczne, miała arystokracja, która przestała istnieć. Majowie z wiosek byli prostymi ludźmi. Zachowali pewne zwyczaje i kultywują je automatycznie. Jeśli na przykład wierzyli, że zapalenie świeczki w jakimś miejscu i w jakimś kolorze przyniesie lepsze plony, robią to do dziś, tylko w imię nowego boga i nowych świętych. 

Rozmawiałam o tym z Rosą Chaves, poetką z rodziny pół Kicze, pół Kakczikel. Powiedziała mi, że nie mam po co pytać Indian, dlaczego kultywują pewne zwyczaje, bo po prostu robią to, co robili ich dziadowie i pradziadowie. Tymczasem biali przyjezdni nieustannie wtłaczają im swoje wyobrażenie o „Wielkich Majach” i uczą opisywać swoją kulturę obcymi znaczeniami. Biali mają ogromne zapotrzebowanie na prawdziwych szamanów, tradycyjne rytuały i nie dają szansy Majom na to, by po prostu byli sobą. A Indianie widząc to zapotrzebowanie, dostosowują się, zaczynają odgrywać spektakl zwany „tradycją majańską”.

Wielu moich majańskich znajomych przyznawało, że w ich rodzinach nie chodziło się do szamanów. Inni chodzili tylko w razie konkretnej potrzeby jak choroba czy pytanie o przyszłość. Natomiast nie istniało pojęcie „przewodników duchowych”, którzy zaczęli działać na potrzeby turystów. Majowie też zaczęli do nich chodzić.

Nie wszystko jednak jest odgrywane na pokaz. W dalszym ciągu spotkać można majańskie zwyczaje czy wierzenia. Chociażby w dalszym ciągu określonym kolorom przypisuje się pewne znaczenie.

Oczywiście. Przy czym, jak mówiłam, nie mamy do czynienia z czystą kulturą majańską. Bo ta przez setki lat zmieszała się z chrześcijaństwem. Na przykład różnokolorowe świece, używane podczas rytuałów szamańskich, zobaczysz przed ołtarzem i na straganach pod kościołem. Każdy też wie, że czerwoną ktoś zapalił w intencji miłości, złota ma sprowadzić dobrobyt, a czarna nieszczęście. To nie jedyny element prekolumbijski przemycony do kościołów. Na ołtarzu w Santiago Atitlan można znaleźć wizerunek Maximóna, lokalnego półbożka, pół-świętego, nieuznawanego przez Kościół Katolicki.

Fot. z archiwum prywatnego Doroty Chojnowskiej

Kim dokładnie był Maximon?

Trudno dziś z całą pewnością stwierdzić, czy był postacią historyczną, czy wywodzi się z majańskich mitów. Według legendy utrwalonej na ołtarzu w Santiago Atitlan, był silnym szamanem, którego Hiszpanie wyprowadzili do lasu i przywiązali do drzewa. Kiedy następnego dnia po niego przyszli, Maximon zniknął. Od tamtej pory zaczęły się dziać cuda.

Kult Maximona jest szczególnie silny nad jeziorem Atitlan. W Santiago Atitlan rzeźba, która go przedstawia, idzie w procesji wielkanocnej tuż za Chrystusem. Następnie uroczyście zostaje wniesiona do domu jednego z mieszkańców. Tam już czeka na niego odświętnie wystrojony pokój dzienny, gdzie szamani pod okiem Maximona przyjmują osoby w potrzebie i odprawiają rytuały. Bardzo często gospodarz domu, w którym urzęduje półbożek, rezygnuje z pracy, by zajmować się tylko i wyłącznie nim.

A jest czym, bo Maximon – wyrzeźbiona w drewnie postać białego człowieka – wymaga stałej opieki. Trzeba go ubrać w garnitur, założyć kapelusz i dziesiątki krawatów, w usta zaś wstawić cygaro. Należy też ozdobić jego pokój. Zatem stała tam szklana trumna z Chrystusem, wzdłuż ścian ustawiono postaci świętych, a pomieszczenie rozświetlało tysiące świec i światełka choinkowe grające „Jingle Bells”… Sama więc widzisz, że majańska kultura, jak mówiłam, mocno przeplata się z chrześcijańską.

Można jednak znaleźć coś typowo indiańskiego?

Chyba czymś takim nazwałabym asociaciones, a więc wszelkie stowarzyszenia, grupy wspólnej pracy.  Bo Indianie wszystko robią grupowo. Jeśli jedna osoba w miasteczku zaczyna malować, wkrótce robią to wszyscy. Szczególnie dużo takich artystycznych wiosek znajduje się wokół Jeziora Atitlan.

Ale uwaga, to nie znaczy, że oni w jakiś specjalny sposób pielęgnują tradycję starożytnych Majów. W jednym z tych miejsc spytałam, jak długo się tym zajmują. I co się okazało? Że w latach 60. przyjechał w ten rejon pewien Francuz. Pokazał jakieś wzory i wrócił do siebie, a oni teraz je odtwarzają. Ale czy to znaczy, że możemy powiedzieć, że to nie jest indiańskie? Też nie do końca, bo przecież robią to Indianie i wplatają w swoje dzieła lokalne elementy.

Fot. z archiwum prywatnego Doroty Chojnowskiej

Podobnie jest z huipilami, czyli kolorowymi bluzami, które noszą Majowie. Lata temu wcale nie były takie barwne! Rozmawiałam z kolekcjonerem dawnych tkanin. Powiedział mi on, że intensywne barwy pojawiły się w latach 30 wraz z wynalezieniem sztucznych barwników. Podobnie było w Polsce, ze strojami ludowymi. Zanim w latach trzydziestych pojawiły się sztuczne barwniki w kolorystyce dominowały odcienie czerwieni i brązów. Ale znów – czy to oznacza, że tych współczesnych nie możemy określać mianem ludowych, czy w Gwatemali – indiańskich? Wcale nie…

Z czasem te wzory, nawet francuskie, będą filtrowane przez ludzi, którzy z nich korzystają. Wzbogacane i zmieniane. Staną się jak najbardziej indiańskie.

Jak najbardziej. Ale wiesz, co dla mnie jest w tym wszystkim jest najważniejsze? Że dzięki tej sztuce Indianie mogą wykarmić swoje dzieci, wykształcić i zapewnić im awans społeczny. I to się powoli dzieje. Weźmy przykład Rosy Chavez, która jest pełnej krwi Indianką, a pracuje w instytucie literackim, wydaje tomiki z poezją, gra w teatrze, z powodzeniem funkcjonuje w świecie białych. Ona już żyje na zupełnie innym poziomie, w świecie, w którym znacznie rzadziej ma do czynienia z rasizmem. W Gwatemali powoli do głosu dochodzą i Indianie i Metysi. Ale zanim zrównają z białymi swój status ekonomiczno-społeczny, musi jeszcze przeminąć kilka pokoleń...